niedziela, 30 listopada 2014

Od Christophera (CD Moonlight): Osobliwy urok

 Nie mogliśmy oderwać od siebie wzroku. Teraz przez dłuższą chwilę miałem okazję dokładnie przyjrzeć się waderze. Znam ją jakieś dwa dni, ale...cóż, trudno to wyjaśnić. W tym momencie widziałem ją zupełnie inaczej niż za pierwszym razem. Błękit oczu wydawał się bardziej osobliwy, niecodzienny. Bardziej niezwykły. Patrząc w niego czułem miłe ciepło, serce szybciej biło...
 Czułem coś takiego pierwszy raz w życiu. Wiedziałem doskonale co to było. I również po raz pierwszy nie miałem pojęcia co zrobić.
 Nie jestem z natury romantykiem. Nie sklecę na poczekaniu wiersza, nie umiem dobrać bukietu ani zaśpiewać ballady. Więc co mam zrobić? Mam naturę raczej filozoficzną. Rozwiązuję problemy poprzez myślenie i odpowiednie działanie. A jak nie umiem...dzielę się nimi.
 Moonlight nie jest jak inne wadery. I ten dzień o tym świadczy. Zwykła wilczyca trzyma na półkach ususzone kwiaty - a ona rogi kirinów, fragmenty kłów mamuta. Zwykła wilczyca nie miesza się w politykę, nie obchodzi ją statystyka ilości zabitych poprzez kłusownictwo istot. A Moonli? Miałem okazję widzieć jak walczy o swoje. Logicznie więc myśląc trafiłem na swoją drugą połówkę.
 Takiej szansy nie można zmarnować. Każdy musi kiedyś znaleźć kogoś, z kim będzie rozmawiał jak z przyjacielem i kłócił jak w starym małżeństwie.
 Bałem się jej reakcji. To naturalne. Ale kiedyś trzeba się odezwać.
 Takiego romantycznego zachodu słońca nie wolno zmarnować na gapieniu się sobie w oczy.
 - Moonli, chyba mam pewien problem...- odezwałem się w końcu z lekkim, niewymuszonym uśmiechem.
 - Słucham? - odparła wadera również się uśmiechając.
 - Chyba się zakochałem.
 - Ja też...
 - Znam tego szczęściarza? - drażniłem się.
 - Widujesz go na co dzień.
 - Naprawdę?
 - Ma jasnoszare oczy i biało-szare futro...
 - Wysoki jest?
 - Raczej średniego wzrostu - Moonlight parsknęła śmiechem. - Ale nadrabia intelektem...
 - No to kim jest ten cwaniak?
 - To ty głuptasie! - wypaliła wadera po czym nagle spuściła głowę zawstydzona.
 Teraz to miłe ciepełko w moim sercu urosło, przezwyciężyło wstyd i oficjalnie zgładziło niepewność. To naprawdę miłe wiedzieć, że ktoś odwzajemnia twoje uczucie.
 Odrobinę się przysunąłem. Moonlight nadal wpatrywała się uparcie w swoje łapy. Szepnąłem jej więc cicho do ucha:
 - Ja też cię kocham...

Czyżby finał romana, Moonli? XD

Od Moonlight (CD Christophera): Zachód

Zaczęły się zawody w łapaniu kartek. Chris skoczył łapiąc następne trzy kartki, ale się popisuje, nie rozumiem czemu to wprawia mnie w lekki zachwyt. Rozpędziłam się biegnąc na ścianę, odbiłam się od ściany wybijając w powietrze, przez chwilę leciałam nad głową Chrisa który wpatrywał się we mnie z otwartym pyskiem. Uśmiechnęłam się łobuzersko, złapałam pięć kartek, przekręciłam się w powietrzu i lekko odbiłam się od ściany l spadając lekko na zimnej podłodze. Chris nadal wpatrywał się we mnie z otwartym pyszczkiem, podeszłam do niego i szybkim ruchem łapy zamknęłam mu tą rozdziawioną paszczę.
-To chyba wszystkie.- Powiedziałam i zaczęłam zbierać kartki, Chris nie chcąc stać bezczynnie też zaczął zbierać. Gdy już prawie skończyliśmy, położyłam łapę na kartce, a Chris niespodziewanie położył łapę na mojej, spojrzałam na niego a on na mnie i szybko się wycofaliśmy.
-Przepraszam Moonli- Powiedział lekko zawstydzony a jego nos zrobił się chyba bordowy. Zachichotałam, to było urocze, heh nie ma już co się oszukiwać zakochałam się w nim.
-Nazwałeś mnie Moonli.
-A no tak przepraszam- powiedział speszony, a jego nos zrobił się jeszcze bardziej czerwony, znów zachichotałam.
-Nic się nie stało Chris- Uśmiechnęłam się przyjaźnie- Myślałam, że już mnie tak nie nazwiesz.- Chyba mój nos też jest lekko czerwony, zaczęłam chichotać, tak z niczego.
-Z czego się śmiejesz- Spytał uśmiechnięty Chris.
- Z twojego czerwonego nosa- Zachichotałam on odruchowo spojrzał na nos, i zakrył go sobie łapami, zaczęłam się jeszcze bardziej śmiać. Chris próbował ukryć swój śmiech ale po chwili też zaczął się śmiać.
-Mój nos nie jest aż tak czerwony jak twój- Uśmiechnął się, oboje zaczęliśmy się śmiać. Tą dobrą zabawę przerwały nam pohukiwania sów, dopiero teraz zorientowałam się, że mojej sowy nie ma, wyjrzałam przez otwór na wejście. Przed wejściem do jaskini, podskakiwała moja sowa, a koło niej stroszył piórka młody samczyk. W dziobku trzymał śliczny jasno granatowy chaber.
-Chris spójrz.- zawołałam go, szybko stanął kolo mnie, omal nie wyszedł musiałam zagrodzić mu drogę łapą.
-Co?- powiedział głośno nie zdając sobie sprawę z sytuacji.
-Ciszej- Powiedziałam do niego szeptem, spojrzał pytająco.
-O co chodzi?- Spytał przybliżając się do mnie, stał tak blisko że mój bok stykał się z jego.
-Usiądź trochę bliżej- wyszeptałam, chociaż to nie było potrzebne, lubię jego ciepło. Zbliżył się do mnie. A ja pokazałam mu sówki- Patrz.
-Twoja sówka chyba ma adoratora.- Stwierdził u uśmiechając się. Usiadł, zrobiłam to samo, biło od niego przyjemne ciepło, czułam jak porusza się przy każdym oddechu, może nawet czułam bicie jego serca, trochę mnie to uspokajało. Chris był pochłonięty obserwowaniem sów. Sama spojrzałam na te gody. Samiec, podskakiwał co rusz do samiczki, z kwiatkiem a ona odskakiwała nieśmiało, kilka razy tak zrobił aż w końcu się poddał, położył kwiatek i i odskoczył trochę dalej, moja sówka podskoczyła do kwiatka i wzięła do dziobka. podskoczył nieśmiało do samca i bodnęła go główką. Ogarnęło mnie zmęczenie. Spojrzałam na niebo, było pomarańczowo-czerwono-różowe. Zachód słońca?
-Moja sowa-odezwałam się w końcu- chyba znalazła sobie narzeczonego. -Chris uśmiechnął się. Oparłam głowę o jego ramie a on o moją głowę. Byłam zmęczona a koło niego było tak ciepło.
-Muszę ci coś pokazać- Wyszeptał mi do ucha.- Chodź.- Podniosłam głowę, on wstał i wyszedł na zewnątrz, sowy gdzieś odleciały, heh ciekawe gdzie, przeciągnęłam się i poszłam za Chrisem.
-Ciekawe czy mnie dogonisz? - Uśmiechną się łobuzersko i pobiegł wzdłuż morza.
-Nie licz że wygrasz!- krzyknęłam i zaczęłam biec. Szybko go dogoniłam. Ale nie miałam siły go prześcignąć. Biegliśmy tak chwile śmiejąc się, co nieźle mnie wyczerpało, w końcu Chris zwolnił, stanęliśmy przed ogromnym lodowcem. Zaczął powoli na niego wchodzić, zrobiłam to samo.
-Lodowiec Pełni- Powiedział- koniec, terenów naszej watahy, no znaczy mojej.-Gdy weszliśmy na sam szczyt zobaczyła śliczny zachód słońca, śnieg pięknie skrzył się w czerwieni, już połowę nieba zajmowały gwiazdy. Poczułam dziwną chęć powiedzenia Chrisowi co do niego czuje, nie wiem, boje się jego reakcji. Oderwałam wzrok od nieb i spojrzałam na Chrisa, wpatrywał się we mnie oczami w których tliły się iskierki. Uśmiechnęłam się do niego a potem patrzyliśmy sobie w oczy, dziwnie się czułam.

Chris Dokończysz Tego Romana? X""DD

sobota, 29 listopada 2014

Od Christophera (CD Moonlight i Avy): Notatki na wietrze

 Poszedłem za Moonlight. Nagle coś pociągnęło mnie za ogon z taką siłą, że znowu się wywróciłem. Popatrzyłem do tyłu. A był to nasz nowy włochaty znajomy. Mamucik domagał się najwyraźniej pożegnalnego poczęstunku.
 - Nic nie mam, wszystko zeżarłeś - powiedziałem przez śmiech. Strasznie mnie łaskotał.
 Nagle zostawił mnie i odwrócił się. Coś go bardziej zainteresowało. Nie domyśliłbym się co, gdyby nie błagalny krzyk:
 - Chris!
 Obszedłem młodego dookoła. Tym "czymś" ciekawszym ode mnie, była Ava.
 - Co ty tu robisz? - spytałem zdziwiony.
 - Walczę z rozwścieczonym mamutem! - odpowiedziała. Mamuciątko wyskubywało jej zza uszu liście.
 W końcu do naszych uszu dotarł ponaglający ryk nowej matki zwierzaka. Młode od razu zerwało się z miejsca i dogoniło stado. Ava podniosła się z ziemi i otrzepała ze świeżego śniegu.
 - A tak na serio, to co ty tu robisz? - spytałem i odczepiłem jej od ucha upartą sosnową igiełkę.
 - Zwiedzam - mruknęła waderka. Zgromiłem ją wzrokiem, więc dodała: - Uciekałam przed jednym upartym wilkiem, bo spróbowałam jakiegoś zdechłego mamuta.
 Nie miałem jej za co karcić. Mamuty nie są pod ochroną. Ale próby Watahy Złamanego Kła polowań na naszych terenach nadal uznaję za zniewagę.
 - Dobra, odprowadzić cię, czy się już nie zgubisz? - powiedziałem drażniącym tonem.
 - A czemu nie mogę zostać z tobą?
 Kiwnąłem głową w stronę czekającej dalej Moonlight. Ava kiwnęła głową, że rozumie.
 - No to do wieczora - powiedziała i odbiegła truchtem z powrotem wgłąb tundry.
 - Tylko nie daj się czemuś pożreć! - krzyknąłem na odchodnym i podbiegłem do Moonli. Znaczy się Moonlight...co się ze mną do cholery dzieje?!
 Chwilę później biegliśmy już przeskakując nad zaspami w stronę lodowców. Jak mi brakowało śniegu. Wiem, to dziwnie zabrzmi, bo mieszkam na samej północy świata. Ale po prawdzie, to naprawdę dawno nie miałem okazji odwiedzać lodowców. To by wyjaśniało, dlaczego nie spotkałem Moonlight i jej matki wcześniej. Zaczął padać śnieg. Płatki były duże i padały gęsto, ale nie straciliśmy widoczności. Gdzieś niedaleko przebiegł lis arktyczny. A może to był zwinny krzakogon? Kto tam wie...
 Moonlight w końcu zwolniła. Całe szczęście, bo przez jej białą sierść i spadający śnieg niemal straciłem ją z oczu. Podeszła do ściany lodowca. Gdy się z nią zrównałem moim oczom ukazało się wejście do obszernej lodowej groty. W środku na wykutych, wyłożonych szczelnie skórami półkach leżały księgi, zwoje, papirusy, kły, próbki w słojach...słowem raj dla odkrywcy. Zaniemówiłem i spojrzałem na Moonlight. Ta uśmiechnęła się i kiwnęła głową na zachętę, żebym wszedł do środka. Przyglądnąłem się więc rogom i kłom różnego pochodzenia. Ku własnemu zadowoleniu przekonałem się, że nie były to kłusownicze trofea tylko znaleziska: rogi, kły i skrawki futra, które zwierzęta zgubiły w sposób naturalny.
 - To tutaj żyłaś zanim na nas trafiłaś? - spytałem.
 - Owszem - odpowiedziała z pewną dumą wadera. Jej sowa - dotychczas towarzysząca nam w powietrzu - wylądowała na najbliższej półce i umościła się do snu.
 - No nie powiem, całkiem ładny zbiór - uśmiechnąłem się widząc rysunki znajomych zwierząt.
 Nagle zawiał silniejszy wiatr. Luźne pergaminy jak żywe zerwały się do lotu i uciekły przez wejście.
 - Lepiej je złapmy! - rzuciła Moonlight i zwinnie chwyciła dwa arkusze naraz.
 Z wrodzonej, szczenięcej chęci zaimponowania waderze rozpędziłem się, wyskoczyłem w górę i w powietrzu złapałem papirus. Po wylądowaniu dogoniłem jeszcze dwie kartki.
 - Rzucasz mi wyzwanie? - powiedziała żartobliwie Moolight.
 Uśmiechnąłem się łobuzersko. Odpowiedziała tym samym. A więc zawody.

Moonlight?

Od Avy

Światło wpłynęło do jaskini zmuszając mnie do ocknięcia się. Otworzyłam oczy. Chrisa nie było.Wyszłam na zewnątrz. Ku mojemu niezadowoleniu nie zastałam też Columbiany ani Moonlight. Westchnęłam.Czułam się trochę osamotniona. Tęsknię za tatą. Można by mnie nazwać ,,córeczką tatusia" gdyby ten jeszcze żył.
Większość mojego rodzeństwa nie była zapalonymi łowcami, a ja wręcz się do tego wyrywałam. Tatusiowi się to podobało,a że byłam jednocześnie najmłodsza z rodzeństwa to też szybko stałam się jego ulubienicą. W oku zakręciła mi się łza,szybko ją otarłam. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu czegoś co mogłoby mi wskazać gdzie się podział Chris. W końcu wyczułam słabą woń alfy. Przy tym czuć było jeszcze Moonlight. Ruszyłam dziarskim krokiem świeżo odkrytym tropem prowadzącym na północ.
Przyśpieszyłam gdy zapach wilków przebił odór nieznanego mi jeszcze pochodzenia. Na polance, lub czymś na kształt leżał martwy mamut. Z trudem wspięłam się na jego brzuch. Zsunęłam się z pękatego elementu na rozpłataną szyję. Oblizałam się.
-Jeszcze nigdy nie jadłam mamuta- uświadomiłam sobie.
Przybliżyłam pyszczek do rany i oblizałam ją delikatnie. Nie ukrywam,że mi smakowało. Z niemałym trudem przedarłam się przez apetyczną warstwę tłuszczu i wgryzłam w jeszcze smaczniejsze mięso. Pysk miałam umorusany we krwi. Oblizałam się ze smakiem. Nagle mój brudny nosek wyczuł kolejną woń. Woń wilka. Postawiłam wysoko uszy usiłując wyłapać jakiś odgłos. Moją uwagę zwrócił odgłos łamanej gałęzi. Trzy wilki, w tym dwa niewiele ode mnie starsze szły w stronę mamuta.

-Odsuń się-warknęła biała wadera.
Zamrugałam zaskoczona.
-Moonlight?-zmrużyłam oczy-Zestarzałaś się dość szybko.
To nie wiedzieć czemu ją rozzłościło.
-Nie jestem Moonlight!-krzyknęła.
-O.-cofnęłam się lekko do tyłu nadal nie schodząc z gardła mamuta-Wybacz pomyłkę jaśnie pani.Nie zdawałam sobie sprawy.
Ukłoniłam się ironicznie.
Wtem oba młodsze wilki rzuciły się ku mnie.Pisnęłam głucho i zeskoczyłam ze zwierzęcia.Biegłam na północ.Tamci byli szybcy.
Jak ja nie znoszę być mała!Łapy krótkie i mózg jak orzeszek!
Przyśpieszyłam odrobinę. Przeskoczyłam niewielką kałużę. Jedno z bliźniąt poślizgnęło się i wpadło w błoto, drugie, biegnące nieco z tyłu zgrabnie odbiło się od głowy towarzysza i wylądowało po drugiej stronie.
Powoli brakło mi sił. Musiałam szybko przebierać łapkami by utrzyma się na bezpiecznej odległości od prześladowcy. Nagle poczułam smród mamuciego futra i ledwo wyczuwalny zapach wilka. Tamten chyba też to poczuł o zwolnił, a chwile potem zawrócił. Oglądając się za siebie wpadłam na jakieś włochate coś. Z początku myślałam, że to Chris, ale coś tu nie pasowało. Od kiedy Chris ma rozmiary młodego mamuta?
Podskoczyłam oszołomiona. Futrzaste cielsko spojrzało na mnie małymi czarnymi oczkami.
-Chris!- krzyknęłam odruchowo gdy mamut zaczął wyskubywać mi zza uszu wplątane w sierść liście.
Ku mojemu zdziwieniu odsiecz dotarła w zastraszającym tempie. Tym bardziej, że stała za ,,napastnikiem".

Christopher?Moonlight?‏

Od Colombiany (CD Sayana): Nic lepszego niż życie nie ma...a może jednak?

Leżeliśmy na trawie...chichotaliśmy jakbyśmy byli z psychiatryka. Na ciemnym niebie tliły sie gwiazdy a księżyc oświetlał polankę na której leżeliśmy.
-No to teraz musisz mi coś powiedzieć.- zachichotałam.
No w końcu powiedział że podziękuje jak wyjdziemy z bagna. Nagle poczułam poczucie winy za to że na początku naszej znajomości byłam dla niego wredna. No cóż tak czasami mam. Zresztą może mi się kiedyś odwdzięczy.
-Dziękuje...-wyszeptał...i mnie pocałował w policzek. Stałam jak słup soli. Co mam zrobić?! Teraz się zorientowałam że Sayan zwiał. Serio?! Wpadł w gęstwinę lasu i co? Teraz mam go szukać? No dzięki... Pobiegłam za nim. Kufa! Gdzie on jest?! Zaczęłam węszyć. Poszłam w na prawo i na malutkiej polance w końcu go zobaczyłam.
Odwrócił się błyskawicznie i chciał uciec. Ale gdy zobaczył że to ja rozluźnił mięśnie.
-Jesteś...szukałam cie...-powiedziałam do niego. Byłam trochę zmieszana rozmawiając z nim. No w końcu mnie...pocałował. Kurde to tylko był zwykły pocałunek w okazanie wdzięczności za uratowanie jego tyłka!
-Przepraszam...bardzo...ja nie wiem co się ze mną stało.-Wyjęknął. Odwrócił się ode mnie i usiadł na przeciw księżyca. Podniósł wysoko łeb i...nic. Podeszłam i usiadłam obok niego. Em...nie powiem...to krępujące.
-Nic się nie stało. Przecież wiem że to był pocałunek z wdzięczności za uratowanie twojego tyłka.-zachichotałam się lekko próbując rozładować napięcie. Spojrzałam na niego z uśmiechem.
-Dzięki. I sory że zwiałem...
-No przestań. Było i się skończyło.Tak? No to teraz cieszmy się jak wariaci że żyjemy.-
Spojrzał na mnie tak...przenikliwie że na grzbiecie mi się zjeżył. Ale miał uśmiech na pyszczku.
Szturchnęłam go w bok i zachichotałam się. I już wszystko w normie...mam by najmniej taką nadzieje.
Chciałam zdmuchnąć z oka grzywkę. Prawda okazała się bolesna. Moja zazwyczaj jedwabna i lśniąca sierść była upaprana w błocie. Westchnęłam głośno. Sayan spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
-Wiesz co...-zaczęłam w zamyśleniu...
-Nom?-Zapytał się
-Przydała by się nam kąpiel.-powiedziałam. Sayan spojrzał na mnie i potem na siebie.
-Taaa...przydała by się.-powiedział
Wstałam i ruszyłam w kierunku Oka Lasu. Sayan ruszył za mną i szliśmy razem ramię w ramię.
Zaczęliśmy rozmawiać i opowiadać o sobie. Miał przykrą historie. Ja poza tym też nie ciekawą. Rodzice nie żyją więc... no cóż.

-Jesteśmy na miejscu-powiedziałam do Sayana. Zatrzymaliśmy się przed jeziorem. Była dość ciepła noc jak na ten klimat.
Sayan powiedział bym się odsunęła i wgłębił się las. Odsunęłam się tak jak mi kazał. Nagle Sayan wyskoczył z gęstwiny krzaków i jak burza wpadł do jeziora.
Ciągle był pod wodą. Nie było go jakieś 2 minuty a on ciągle był pod wodą.
Stanęłam na brzegu jeziora.
-Sayan!-krzyknęłam na całe gardło.-Sayan!!!
Sayan wyskoczył z wody. Otrząsnął się z wody.
-Jestem! I jeszcze czysty!-zaśmiał się.
-Głuptasie martwiłam się!-krzyknęłam na Sayana i znowu go popchnęłam do wody niestety. Sayan mnie pociągnął i też wpadłam do wody.
-No ej!!!-Krzyknęłam na niego. Nie usłyszał bo znowu był pod wodą. Zanurkowałam. Obróciłam się pod wodą i nigdzie go nie było.
Wyciągnęłam głowę z wody. A Sayan pływał obok mnie.
-I co? Jestem czysta i śliczna?-zapytałam żartobliwie.
Spojrzał na mnie i odpowiedział:

Sayan? Dalej...poproszę. XD

Od Moonlight (CD Christophera): Powrót do jaskiń

Pobiegłam nazrywać paproci ile mogłam i wróciłam do Chrisa, podałam mu paproć i wróciłam szukać więcej tej zieleniny. Czeka nas długa droga, granica tundry i lodowców jest dosyć daleko. Nagle moja sowa sfrunęła mi na grzbiet. Powinna już dawno spać. Wpięła swoje szpony w moje gęste futro, ułożyła się do snu, i chyba zasnęła.

*Dużo Później w tundrze*

-Już niedaleko Chris!- Zawołałam do chyba już nieco zmęczonego i zziębniętego wilka.- Chyba widzę stado tego malca. - Podbiegłam do pierwszej lepszej samicy i lekko uszczypnęłam ją kłami w nogę. Kopnęła ale na szczęście zrobiłam unik i zaczęłam uciekać. Rozwścieczona samica pobiegła za mną. - Chris wiejemy.- Zawołałam a ten natychmiast rzucił paprotkę, ominął malca i zaczął uciekać. Był wyczerpany więc nie biegł za szybko. Dogoniłam go i uśmiechnęłam się, mu raczej nie było do śmiechu. Prędko napotkaliśmy jakiś głaz, schowaliśmy się zanim. Chris już po chwili upadł na ziemię ze zmęczenia. Wyjrzałam za głaz, i zobaczyłam samice z młodym, samica się odwróciła a młode złapało ją za ogon. Byłam prze szczęśliwa, ale się dziwnie poczułam, jakby coś zaczęło mnie kuć w klatce piersiowej. Zrobiło mi się smutno. Eee to dziwne. Spojrzałam na Chrisa. Próbował się podnieść z ziemi. Pomogłam mu wstać.
-Dzięki to co teraz?- Spytał się, ale ja tak jakoś nie usłyszałam tych słów, wpatrywałam się w jego szaro-błękitne oczy, zatraciłam się w ich głębi.... zaraz! Co ja robię!
-Yyy co?- spytałam się już bardziej trzeźwa.
-Co robimy teraz?- Spytał- Wiesz moja propozycja jest byśmy wrócili do jaskiń.
-Wiesz mamy jeszcze chwilę czasu- Tak postanowiłam zaprowadzić go do mojej jaskini, gdzie mam moje wszystkie notatki i inne, mam nadzieje ze pod moją nieobecność nie wprowadziły się tam krzakogony ani inne stworzenia.- muszę ci coś pokazać.
-A co?- Dociekał Chris.
-Zobaczysz- Uśmiechnęłam się i popędziła w stronę lodowców.

Chris Dokończysz?

piątek, 28 listopada 2014

Od Christophera (CD Moonlight): Niańka dla mamuciątka

 Otrzepałem się i stanąłem na własnych łapach. Te młodziki to jakieś diabły. Komary tak zawzięcie nie gryzą jak ta dwójka. Spojrzałem w kierunku ucieczki kłusowników.
 - Więc tamta biała wadera to twoja matka? - spytałem choć byłem pewny odpowiedzi.
 Moonlight pokiwała głową.
 - Całkiem przyjemna osóbka - skomentowałem i zwróciłem uwagę na młodego mamuta. - I co my z nim zrobimy?
 - Nie mam pojęcia - wadera westchnęła. - Jak mi go szkoda...
 Widok rzeczywiście był żałosny. Młode z determinacją szturchało matkę, żeby wstała.
 - Twoja matka właśnie dorobiła się kolejnego wroga - powiedziałem. - Mamuty są bardzo pamiętliwe. Jeśli przeżyje i w dorosłości spotka twoją matkę ponownie to nie wróci do watahy w całości.
 Mamuciątko zaryczało z rozpaczy. Nawet nie obchodziła go nasza obecność. Moonlight nagle zrobiła stanowczą minę i z zawziętością powiedziała:
 - Nie można go tak zostawić. I ty mi pomożesz go uratować!
 - Ja?!
 - No ty! Znasz się przecież na zwierzętach.
 - No tak - potwierdziłem i zacząłem gorączkowo myśleć. W końcu na coś wpadłem: - Możemy mu znaleźć zastępczą rodzinę!
 Moonlight popatrzyła na mnie jak na obłąkanego.
 - Zamierzasz przygarnąć mamuta? - powiedziała z politowaniem.
 - Nie! - zaprzeczyłem. - Podrzucimy go jakiemuś stadu. Samice mamutów przygarniają cudze młode, jeśli nie mają swoich. To taki przejaw syndromu "pustego gniazda".
 - No dobra, ale jak zamierzasz go tam "podrzucić"?
 - Szczerze mówiąc...Nie mam pojęcia.
 Wadera westchnęła z politowaniem.
 - Ale za to mam... - rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu czegoś co mogłoby pomóc. W końcu ujrzałem chyba jedyną w tajdze, zieloną jeszcze kępę paproci. Zerwałem jedną i podszedłem powoli do mamuta. - Cześć mały, nie bój się. Patrz, mam coś dla ciebie!
 Pomachałem zachęcająco liściem. Młode pierwsze wystraszone, teraz zwróciło chyba większą uwagę na pusty żołądek. Mamucik podszedł parę kroków, a ja cofnąłem się. Podążał za jedzeniem jak ślepe ciele. Dałem mu w końcu zjeść listek, aby się nie zniechęcił.
 - Widzisz? - powiedziałem do Moonlight z triumfalnym uśmiechem. - Mózgownica pracuje.
 Mamuciątko poszturchało mnie parę razy trąbą w poszukiwaniu kolejnego listka. Może i było to młode zwierzę, ale było większe niż ja. Na takiego malca trzeba baczniej zwracać uwagę, zwłaszcza jeśli jest silniejszy niż ty.
 - Zerwij parę paprotek - rzuciłem Moonlight. - Możemy go tak zaprowadzić do jakiegoś stada.

Moonlight? Jakieś jeszcze pomysły?

Od Moonlight (CD Christophera)

Hmm... Nie wiem za dużo o mamutach. Warto by się by mu przyjrzeć. To dziwne, że zapuścił się aż tu. Z chęcią pomogę Chrisowi zapędzić go z powrotem do tundry, a raczej na granice.
-Jasne, że pomogę.- Odpowiedziałam- Ale lepiej uważajmy na tamtych pewnie kręcą się gdzieś, jak znam kłusowników nie wrócą do watahy bez swojego łupu.- Chris pokiwał głową i ruszyliśmy za śladami. Szliśmy chwile aż trafiłam na mniejsze ślady.
-Chris! To raczej samica z młodym spójrz- Wskazałam na trop.
-Masz racje.- Stwierdził, i rozejrzał się za innymi śladami. Poszliśmy dalej.
-Co mogło ją wystraszyć i dlaczego powędrowała, aż tu? Przecież te ślady zbliżają nas do jaskiń. - Stwierdziłam. Chris przyśpieszył kroku, zrobiłam to samo, on nagle zaczął biec.
-Musimy je dogonić- krzyknął. Też zaczęłam biec, wyprzedziłam go bez trudu ale potem zwolniłam i wyrównałam bieg do jego tempa. Biegliśmy po rozmaitym terenie, mijaliśmy poprzewracane drzewa i ślady walki. Było to straszne. Wbiegliśmy na polanę, no nie całkiem polanę bo rosło na niej kilka drzew. Trawa sięgała mi do szyi. Rozejrzałam się dookoła, Chris zrobił to samo. Spostrzegłam ogromny kamień, potem coś tak jakby zaryczało.
-Mamucica- Stwierdził Chris. Bez wahania skoczyłam na głaz. Był dość wysoki więc mogłam zobaczyć trochę więcej. Skoczyłam na szczyt głazu przeskakując na gałąź drzewa. A z gałęzi drzewa na wyższą tak dotarłam na szczyt. Rozejrzałam się. Zobaczyłam mamucicę szarżującą na jakiś ciemny mały punkt. Za matką najwyraźniej było małe mamuciątko. Trzymało się ogona swojej mamy. Nagle na mamuciątko skoczyły dziwne kształty różnego koloru. Jeden był biały. To byli... Kłusownicy.
-Chris!- Zawołam z drzewa- To kłusownicy wśród nich jest moja matka!.- Zeskoczyłam z drzewa. - Oni chcą je zabić! Musimy coś zrobić!
-Ja muszę- Odpowiedział Chris- Ty zostań tutaj.
-Ale... Sam nie dasz rady jest ich czterech może pięciu!- Nie dawałam z wygraną- Mogę ci pomóc.
-A jeśli twoja matka cię zobaczy?- Powiedział stanowczo Chris- Zostań tu.
I znikł w wysokiej trawie. Nie dam się tak łatwo spławić! To po części też moja walka, ale póki co będę obserwować z ukrycia, Nie chce narażać Chrisa ani siebie. Przyczaiłam się w szuwarach tak aby mnie nie było widać. Myślę, że nie było. Cała sytuacja nie była przyjemna. Chris wparował w sam środek ich polowania.
-Przestańcie- Zaryczał Chris, naprawdę głośnio.- Nie możecie!
-Łapcie go!- Usłyszałam kobiecy głos. Moja matka. - Słyszycie!
Dwa młode wilki rzuciły się na Chrisa. Były młodsze od mnie. Byli to moi dwaj kuzyni. Ciemno szary Demon i oraz złotooka Diana byli bliźniętami. Jak moja matka mogła powołać ich do tak bestialskiego czynu jak kłusownictwo. Diana wdrapała się na grzbiet Chrisa za to Demon podciął mu nogi bez problemu powalając Chrisa. Matka zabiła mamucice! To było dziwne, jedna wadera pokonała mamuta? Zobaczyłam małe biedne młode, kulące się do już nieżywego ciała swojej mamy. Wtedy coś się we mnie odezwało, jakiś dziwny instynkt we mnie kazał mi tam pobiec i bronić je nawet kosztem własnej śmierci, jak ta mamucica. Niestety instynkt był silniejszy od zdrowego rozumu. Rzuciłam się na własną matkę, przewracając ją i przytrzymując na ziemi, zbliżyłam swoje kły do jej gardła, mrucząc przy tym
-Nie waż się go tknąć.- Matka zrzuciła mnie bez najmniejszego problemu. Popatrzyła na mnie bursztynowymi oczami i uciekła. Spojrzałam na młode. Było całe, pobiegłam do Chrisa. Dzielnie walczył z dwoma napastnikami, był taki, odważny, silny i... O czym ja myślę!!
-Demon!~Diana! - Krzyknęłam. Wilczęta wyrwały się z ferworu walki, spojrzały na mnie, odeszły od Chrisa i uciekły, przy tym gdy mijały mnie warczały. Co je ugryzło? Podbiegłam do Chrisa słaniającego się ze zmęczenia, oparł się o mnie.- Byłeś świetny Chris- Przyznaje, walczył bardzo dobrze ale to były młode wilki co z tego że dwa, i co z tego że on jest taki odważny, No kurde co się ze mną dziej!
-Co z Mamutami- wysapał. Spojrzałam na niego smutnymi oczami.
-Tylko mamuciątko przeżyło.

Co Dalej Chris? (Nie zwracaj uwagi n moje myśli, błagam).

Od Sayana (CD Colombiany): Wdzięczność

Nienawidzę być dłużnikiem.Rodzice pozwalali mi odczuć w każdym spojrzeniu i geście ,że to im zawdzięczam istnienie.Na szczęście bagno nie było odpowiednim miejscem do rozmyślań.Ogon chyba zaczął mi przymarzać do ziemi a o osuszeniu futra nie było mowy wszechobecna srebrzysta mgła wiązała mnie i Iane mokrymi mackami.Wilczyca siedziała obok mnie tak blisko że mogłem wyczuć ciepło jej ciała.
-Halo? -spytała gdy zobaczyła ,że się na nią gapie -mówiłam że masz dług...-zmarszczyła pysk niezadowolona- to błoto wypłukało ci mózg czy po prostu jesteś głuchy?
Mimo ,że ze mnie drwiła miałem ochotę przysunąć się bliżej.Czułem się jakby ktoś rzucił na mnie urok.
W towarzystwie wilczycy moczary przestały wydawać się przerażające zacząłem dostrzegać w nich nawet coś pięknego.Ona też była piękna, oblepiona błotem ale piękniejsza od czegokolwiek co oglądały moje oczy.Wtedy dotarło do mnie to co mówiła przed chwilą.
Mówiłem że nienawidzę mieć długów?
-Że co proszę słucham?-język mi się plątał pod wpływem roziskrzonego wzroku Colombiany
-Aha...więc jednak głuchy
To mnie trochę otrzeźwiło.
 -Chciała byś! Prawie urwałaś mi ogon!
-Ja ci życie ratowałam!-odkrzyknęła
-Ta... Ładne bym miał życie bez ogona!
-Trochę wdzięczności!-wywarczała prze zaciśnięte zęby niby to zła ale jednak nie - Może byś z łaski swojej podziękował!?
No tak ,stoimy po kostki w mule i krzyczymy na siebie ledwo się widząc w narastającej ciemności. Czy to nie dziwne? Powiodłem wzrokiem po bagnie, pod wodą w dość sporej odległości migotały żarłocznie ogniki. W okół panowała temperatura bliska zera ale nie było mi zimno. Było nawet gorąco.
-Podziękuje jak wyjdziemy stąd żywi
Odwróciła się oburzona i poprowadziła mnie w nieznanym kierunku. Po jakimś czasie nawet ona zgubiła drogę w gęstniejącej ciemności. Obracała się chwilę w miejscu węszyła a potem spuściła głowę. Patrzyłem na nią z narastającą niepewnością. Czułem dreszcze gdy ogniki podpływały coraz bliżej. Woda delikatnie bulgotała. Zbliżyłem się od Iany.
-Hej -potarłem nosem o jej łape- nie ma sytuacji bez wyjścia na pewno znajdziesz drogę
Nie wiem czy to pomogło. Małe podwodne płomyczki się zbliżały i wyglądało na to że tylko ja je widzę.
Potem wilczyca nagle podniosła głowę. Znalazła drogę.
Leżeliśmy na trawie chichocząc bez sensu. To naprawdę śmieszne że żyjemy .
-Teraz chyba musisz mi coś powiedzieć-powiedziała Iana podnosząc się z ziemi
Miała rację. Jestem jej coś winien. Wstałem i przysunąłem się tak blisko jak tylko mogłem.
-Dziękuje- wyszeptałem
Potem sam nie wiem czemu, pocałowałem ją lekko w chłodny policzek.Była zaskoczona i nie zrobiła nic żeby się odsunąć.Zawstydziłem się własnym zachowaniem.Uciekłem

Columbiana? Chcesz coś dodać

czwartek, 27 listopada 2014

Od Christophera (CD Moonlight)

 Niepewnie przytuliłem waderę. Nie lubię patrzeć na cudzy smutek. Sam nie wiem czemu to zrobiłem, po prostu poczułem, że tak trzeba. Byłem w szoku. Ktoś chciał mnie zabić? Kolejny przykład bezmyślności mojej dawnej watahy. Z jednej strony czułem ulgę, bo już wyjaśniły się moje niepewności, a na dodatek trafiłem na kogoś z tymi samymi przekonaniami. Jednak gdzieś tam odezwał się niepokój. O siebie, o watahę, o bezpieczeństwo tej krainy.
 - No już, uspokój się - powiedziałem spokojnie.
 Moonlight odsunęła się. Była zaskoczona.
 - Nie...nie wypędzisz mnie stąd?
 - Za co? Za ambicję twojej matki? - uśmiechnąłem się pocieszająco. - Ty nie jesteś nią.
 Moonlight niepewnie się uśmiechnęła.
 - Może lepiej wróćmy, co? - zaproponowałem. - Przez tą mgłę zaczynam mieć dreszcze...

 - Kojarzysz skądś tamtą trójkę? - spytałem dla przerwania ciszy.
 Przechodziliśmy właśnie przez kładkę z powalonego drzewa nad większą rzeczką. Niby płytka, ale moczyć się na taki mróz? Brrr!
 - Nie...chyba - odparła wadera.
 - Też ich nie poznaję...albo mam słabą pamięć, albo wilki stamtąd za szybko się zmieniają.
 Po chwili mignęła mi przez myśl jeszcze inna ważna sprawa. Szybko chciałem się co do niej upewnić:
 - Zauważyli cię?
 - Nie, przyczaiłam się w dość wysokiej trawie, a poza tym przez mgłę raczej nie było mnie widać - odpowiedziała Moonlight.
 - To dobrze. Jeśli rzeczywiście są z Watahy Złamanego Kła mogliby powiedzieć o tobie twojej matce...
 Wataha Złamanego Kła była - jak można się domyślić - moją (i prawdopodobnie także Moonlight) rodzinną watahą. Nie mniej jednak nie czuję się z nią jakoś silnie związany. Za swoimi rodzicami nie przepadałem, brata nienawidzę, a o alfie, Borgu, lepiej nie wspominać.
 Zeskoczyłem z kłody. Błoto nieprzyjemnie mlasnęło pod moimi łapami chlapiąc je po łokcie.
 - Niech to szlag z tymi ulewami - mruknąłem bardziej do siebie niż do Moonlight. - Jak szybko nie zrobi się zimniej to będziemy tu mieli powódź.
 - To lepiej odśnieżać wejście do jaskini? - spytała żartobliwie wadera.
 - Zdecydowanie.
 Przeskoczyłem nad kolejną kałużą i jeszcze kolejną. Już miałem znowu skoczyć, gdy nagle mnie zamurowało. Moonlight wypadła z rytmu przy skoku i wpadła na mnie.
 - Co jest? - spytała.
 - Kałuże raczej nie powinny mieć takiego kształtu... - stwierdziłem sucho.
 Kałuża przede mną była duża i niemal idealnie okrągła. Tylko od drugiej strony zaznaczały się niewyraźnie cztery, bardzo krótkie palce.
 - To ślad mamuta - stwierdziła trafnie Moonlight. - Widziałam identyczne na granicy tundry z lodowcami.
 - To by wyjaśniało przewalone drzewa niedaleko stąd - dodałem. - Mamut w tundrze oznacza kłopoty. Trzeba tego biedaka zagonić z powrotem do tundry.
 Spojrzałem pytająco na Moonlight.
 - Pomożesz?

Moonlight? Jak nie chcesz, to nie musisz...

Od Moonlight (CD Christophera): Wyznanie

Z niepewnością przyglądałam się Chrisowi. Tak ja też go kojarzę. Nagle jak grom w mojej głowie pojawiła się tylko jedna myśl. Łzy popłynęły mi po policzkach.
-Widziałeś moją matkę!- Powiedziałam łkając- wyglądała zupełnie jak ja i należała do tej samej watahy! Potem gdy miałam rok a ty najpewniej dwa lata, odnalazłeś lodową jaskinie w której byłam trzymana, może to wydać się dziwne ale znam już zamiar mojej matki, miała mnie wychować tutaj bym zabiła ciebie a kłusownictwo było legalne. Ale nie mogłam! Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam krzakogona z młodymi coś we mnie pękło!- Zaczęłam ale już po chwili się uspokoiłam- Kiedy poznałam moją sowę, kochaną sowę, wiedziałam, że kłusownictwo jest złe! Czemu miałam bym zabijać niewinne stworzenia tylko po to by je wypchać i powiesić jako trofeum?! Moja matka przekazała mi wiadomość, że tu zrobimy zasadzkę, ale sowa przyprowadziła mnie do was i przekonałam się, że wy chcecie chronić te zwierzęta! Przybiegłam tu by przepędzić tych dwóch drani! Nigdy nie zabiła dla trofeum. Może śpię na skórach fok ale to tylko dla tego, że służyły mi jako pożywienie, przepraszam Chris. Ja tak bardzo nie chciałam!- Rozpłakałam się na dobre, Serce rozerwało się na drobne kawałeczki, targały mną straszne myśli! Co o teraz o mnie sobie pomyśli. Ale ja nie chciałam. Sama zostałam wykorzystana, ja nie chciałam. Mam już dość chce umrzeć. Spuściłam nisko głowę, gdyż wiedziałam że teraz muszę ponieść konsekwencje. Będę bita tak jak w dzieciństwie, to już pewne. Minęła chwila a nie poczułam, żadnego uderzenia. Zdziwiona podniosłam głowę i zobaczyłam, że Chris też trochę płacze, podszedł do mnie i bez wahania mnie przytulił.
-Dobrze, że tego nie zrobiłaś.

Chris?

Od Christophera: Ratunek kirinom

 Obudziłem się, jak zresztą zwykle, w swojej jaskini. Niby nic się nie stało. Wszystko na swoim miejscu. Więc czemu czułem się, jakby moje życie diametralnie się zmieniło?
 Na mniejszym posłaniu spała zwinięta w kłębek Ava. Jednak kupka kości obok zdradzała, że wadera już wcześniej wstała, zjadła śniadanie, po czym znów zasnęła. ,,Czyli jednak nie jestem jedynym rannym ptaszkiem na Osuwisku" pomyślałem z uśmiechem i wstałem. Sam zjadłem coś na szybko i wyszedłem na zewnątrz. Na środku okrągłego placu trochę poniżej mojej jaskini stał jak zawsze maszt, a na szczycie łopotała trójkątna flaga z emblematem białego lisa i kryształu lodu na jasnobłękitnym tle. Z tej wysokości mogłem zobaczyć całe rubieże. Nie uszedł więc mojej uwadze znikający w lesie ogon Colombiany. Nie przejąłem się tym zbytnio. Iana jest dorosła i wie, że musi na siebie uważać. Jeśli nie trafi na nic ponad jej siły wszystko będzie w porządku.
 Nie myśląc wiele - niespodzianka! - ruszyłem w jej ślady. Nie w sensie, że ją śledziłem. Po prostu podzieliłem pomysł spaceru. A nawet wiedziałem gdzie konkretnie chcę iść...
 Biegnąc truchtem przez las wrócił ten okrutny natłok myśli i problemów. Powróciły pytania z wczorajszego dnia: co zabiło tego niewinnego krzakogona oraz skąd ja znam Moonlight? Pierwsze myślałem, że pewnie mi tylko kogoś przypomina z wyglądu, ale wieczorem porzuciłem ten zamysł. Ja naprawdę już kiedyś ją spotkałem, ale wtedy pewnie się nie przedstawiła. Mam dobrą pamięć do imion, a jej imienia nie kojarzę.
 W końcu wybiegłem na równiny tundry. W nocy musiał tu padać deszcz, bo grunt był rozmokły, jego woń drażniła mój nos. Nad żółtymi trawami unosiła się gęsta, poranna mgła nadając okolicy grozy, jakby za nią czekało jakieś monstrum. Ruszyłem przed siebie licząc, że trafię na trop jakichś zwierząt. Nie przeliczyłem się. Wyczułem kiriny. Zapach zawiódł mnie idealnie na ich obecne pastwisko!
 Gdzieś w oddali zahukała sowa.
 Widok stada aż zaparł mi dech. Jeszcze nigdy nie widziałem tylu, bo aż dziesięciu osobników w jednym miejscu. Dumne, smukłe zwierzęta spokojnie pasły się na mokrych, czerwonych trawach chcąc nabrać energii przed kolejnymi przenosinami. Zatrzymałem się. Przewodnik stada, szaro-błękitny samiec o mocno zakręconym już rogu i czterech wąsach czuciowych podniósł łeb i spojrzał prosto na mnie. Położyłem się na ziemi dając znak, że nie chcę im zrobić krzywdy. Kirin patrzył na mnie podejrzliwie jeszcze przez parę chwil, po czym wrócił do posiłku. Przyglądałem się ruchom dostojnych stworzeń, rejestrowałem w pamięci każdy szczegół.
 Siedziałbym tak aż do odejścia stada, gdyby nie pewna przeszkoda. Do moich nozdrzy dotarł zapach...wilków.
 Rozejrzałem się czujnie. Nie wstawałem, nie chcąc niepotrzebnie przeszkadzać kirinom. W końcu w mgle zauważyłem zarysowaną, ciemną sylwetkę. Po chwili pojawiły się jeszcze dwie. Basiory trzymały głowy nisko przy ziemi, nie ukrywając swoich zamiarów. Nie zauważyli mnie. Wzrok utkwili w młodej samicy, nieco oddalonej od reszty. Nagle pierwszy wilk zerwał się do biegu. Nie czekałem. Poderwałem się z miejsca z zamiarem przecięcia kłusownikowi drogi. Nie poszło dokładnie według moich planów. Zamiast go zatrzymać zderzyłem się z nim. Nie mniej jednak poskutkowało. Przetoczyliśmy się na bok. Kiriny uciekły ostrzeżone hałasem. Szamotałem się z wilkiem jeszcze paręnaście sekund aż w końcu przyszpiliłem go do podłoża. Był na oko moim rówieśnikiem i gdyby nie element zaskoczenia prawdopodobnie przegrałbym ten krótki pojedynek. Towarzysze kłusownika podbiegli, ale nie odważyli się podejść bliżej niż półtorej metra. Byli zdecydowanie młodsi ode mnie i tego tutaj.
 - Puszczaj mnie, idioto! - warknął przytrzymywany przeze mnie basior. - Przez ciebie straciłem łup!
 - Łup?! - byłem oburzony. - To żywe stworzenia! I do tego pod ochroną...
 - Niby czyją?!
 - Mojej watahy!
 Basior ucichł. Jego kumple popatrzyli po sobie z zakłopotaniem. Nie będę się chwalił, że jak na razie członków jest czterech, w czym tylko ja jestem samcem.
 - J-j-ja nie wiedziałem! - mruknął rozpaczliwie kłusownik. Kłamał. To było widać.
 - Matka nie uczyła, że nie wolno kłamać? Tą samicę krzakogona też zabiłeś przypadkiem, co?!
 Basior przełknął ślinę. Złapałem tego mordercę. Reszta też niczemu mu nie ustępowała. Skąd ja to znam...Chuligani chcący się komuś przypodobać, mordują jakieś bezbronne, aczkolwiek niesamowite zwierzęta i wracają do swoich rozpowiadając, jacy to są niesamowici z nich łowcy.
 - Teraz cię puszczę - powiedziałem cicho, z naciskiem - i zabierzesz stąd swoich koleżków. Jeśli jeszcze raz was tu zobaczę, lub choćby trafię na wasz trop to was zwiążę i podrzucę jakiemuś yeti. Czy to jasne?!
 Dwaj pozostali rzucili się natychmiast do ucieczki. Puściłem basiora i odprowadzałem go wzrokiem, aż zniknął w mgle. Pokręciłem z niedowierzaniem głową. Że też akurat tutaj musieli sobie wymyślić polowania. Nagle ktoś z tyłu powiedział:
 - Nieźle ich pogoniłeś.
 Odwróciłem się gwałtownie. Na szczęście to była tylko Moonlight. Obok wylądowała ta sama sowa, która ją do nas zaprowadziła. ,,Czyli tylko Ava pomyślała zdrowo i poszła spać" stwierdziłem w myślach.
 - To...mój obowiązek - mruknąłem. Nie widziałem w tym nic niezwykłego.
 Zapadła chwila niepewnej ciszy.
 - Aaa...co ty tu robisz? - spytałem chcąc nawiązać rozmowę.
 - Właściwie, to chyba to samo co ty.
 - Też przyglądałaś się kirinom?
 - No...można to tak nazwać...
 Wadera ukrywała swój prawdziwy cel podróży tutaj. Nie wypytywałem niepotrzebnie. Nadal męczyła mnie ta niepewność, skąd ja ją kojarzę. W końcu nie wytrzymałem.
 - Mam takie pytanie - zacząłem. - Czy ja cię już kiedyś nie spotkałem? To znaczy, zanim dołączyłaś do watahy...

Moonlight, dokończysz?

Od Colombiany: Kąpiel błotna z...kimś?

Najadłam się i odpoczęłam . No cóż w końcu mam przyjaciół. Powiedziałam Avie że idę na mały spacerek.
Słońce świeciło radośnie. No i jak nie byś w dobrym nastroju? Łapy mi wydobrzały. Nie bolały ale troszku kulałam. Szłam laskiem promyki słońca przebijały się przez liście i przez gałęzie. Było dość ciepło jak na ten klimat. Spacerowałam dalej nie przejmując się niczym. Nie martwiłam się czy się zgubie...jakoś znajdę Ave i Chrisa. Przystanęłam by powdychać idealnego,lekko wilgotnego powietrza.
Poszłam dalej...no może nie poszłam tylko pobiegłam. Na opuszkach czułam każde źdźbła trawy i każdą gałązkę. Promienie słońca muskały mnie delikatnie. Czułam się jak w raju...idealna pogoda,przyjaciele,wyspana i najedzona. Po prostu cudownie. Tego uczucia doznałam bardzo dawno kiedy byłam mała. Nagle uderzył mnie zimy wiatr. Popatrzyłam na niebo słońce zaczęły zasłaniać chmury. Powietrze zaczęło cuchnąć stęchlizną. Nie pasowało mi to. Chris nam coś mówił o bagnach...em...może to tu? Ale czułam że stąpam po twardym lądzie. No cóż. Pobiegłam dalej mając nadzieje że ominę bagna.
Pomyłka. Zawiodłam się na sobie i zamiast ominąć bagna weszłam na nie. Ups... Czułam że moje łapy zapadają się pod ziemię...Poszłam w głąb bagna. Zobaczyłam małą wysepkę. Odepchnęłam się od błota i wylądowałam spokojnie na wysepce. Rozejrzałam się dookoła. Niestety nigdzie nie widziałam innej wysepki. Zaryzykowałam i skoczyłam najdalej jak mogłam wylądowałam 2,5 m od wysepki. Niestety nigdzie nie było widać innej. Poczułam jak się zapadam. Moje łapy już były pod warstwą błota. Nie! Nie poddam się! Nie poddam się jak już tyle osiągnęłam i zdobyłam. Wyciągnęłam łapy i z wysiłkiem poczłapałam do następnej wysepki oddalonej jakieś 5m ode mnie. Byłam już cała upaćkana. Weszłam na wysepkę. Westchnęłam z ulgą. Usiadłam i zaczęłam się trząść by moje futro uwolniło się od błota.
Rozejrzałam się szukając następnej wysepki. Mój wzrok stanął na jakimś poruszającym się punkcie. Był cały w błocie a widać było tylko oczy. Zaciekawiło mnie to i postanowiłam zobaczyć co to. Może jakiś renifer który się odłączył od stada? Nie nie możliwe. Zaczęłam biec w tym kierunku walcząc z bagnem które mnie ciągnęło w dół. W końcu skoczyłam i wylądowałam lekko na wysepce. Poszukałam znowu tego czegoś. I przeraziło mnie to co zobaczyłam. Był to wilk. Obcy nie Chris i Ava. Miał jedno oko złote drugie błękitne. Nie mogę go tak zostawić. Przecież jeszcze mam serce. Wykonałam wielkiego susa i wylądowałam obok niego. Popatrzył na mnie prosząco. Nie miał pewnie już siły mówić. A może dla tego że wystawał tylko grzbiet, łeb i ogon? Nom...może.
Wilk poruszył gwałtownie głową i przemówił:
- Z łaski swojej może mnie z tąd wyciągniesz? Bo za chwile ta miła kąpiel błotna mnie pogrąży. -Skończył. Matko czy ja mam zamiar go tu zostawić i do końca życia mieć poczucie winy?
-A może przestaniesz gadać i w końcu pozwolisz mi cię wyciągnąć? - Powiedziałam wyjmując łapy z błota żebym nie utonęła. Podeszłam do jego ogona...i złapałam najmocniej jak umiałam.
-Ał!!! Może troszku delikatniej!?-zawył z bólu.
-To najdelikatniej jak umiem...a może przestaniesz narzekać i mi pomożesz?! Bo jeżeli nie to ja skończę za chwile jak ty! - Powiedziałam z trudem. No przecież trzymałam jego ogon. A do najdelikatniejszych nie należę. Pociągnęłam go z całej siły aż zawył.
-Pomóż mi to nie będzie aż tak bolało.-Powiedziałam. Wilk zaczął się szarpać i troszku to pomogło. A ja ciągle szarpałam go za ogon. Chyba się powstrzymywał od wycia z bólu. No cóż...za gapowe się płaci.
Zaczęliśmy z trudem wychodzić z bagna. Problem w tym że błotko mnie też ciągnęła w dół. Ciągle musiałam wyjmować łapy.

Doczłapaliśmy się do sporawej wysepki. Wczołgałam się na nią z trudem. Obok mnie położył się wyczerpany wilk. Byliśmy cali w błocie.
Popatrzyłam na niego i zaczęło mi się chcieć śmiać...Wybuchłam głośnym śmiechem. Popatrzył na mnie dziwnie. No cóż...w utonięciu w bagnie nie było nic śmiesznego.
-Z czego się śmiejesz?! Czy w utonięciu było coś śmiesznego?!-powiedział ledwo. Ja nadal się śmiałam
-Śmieje się raczej z tego że udało nam się przeżyć! To takie głupie uczucie!-Powiedziałam przez śmiech.
Wilk westchnął ciężko. Uśmiechnął się złośliwie do bagna.
-Tak w ogóle to ja jestem Sayan.-Przedstawił się.
-Jestem Colombiana dla przyjaciół Iana. Masz u mnie dług...więc wiesz.-Powiedziałam.

Sayan? Może podziękujesz z łaski swojej? Hm?

Od Christophera (CD Colombiany i Moonlight): Żeńska dominacja

 Szliśmy w ciszy, wzdłuż granicy lasu. Ava nadal nieco pochmurna, za to Iana nie szczędziła języka. Wypytywała się o tereny, jaskinie, ilość członków, ponarzekała trochę na łapy i tutejsze niedźwiedzie (nie miałem na razie ochoty pytać co ma do miśków). Słońce zaczęło zachodzić. Widoczne już całkiem niedaleko Osuwisko skąpane było w pomarańczowym świetle. Nagle usłyszałem ostrzegawczy tętent kopyt...
 - Na bok! - krzyknąłem.
 W ostatniej chwili uskoczyliśmy między drzewa. Tuż za nami przebiegło stado rogatych roślinożerców.
 - Renifery? - spytała Ava.
 - Nie - odpowiedziałem. - To tylko karibu. Nie mam pojęcia czemu podeszły tak blisko osuwiska. Tu jest dla nich za gorąco. I jak przebrnęły tajgę...?
 - Pewnie przez ten przeklęty wąwóz - burknęła wadera.
 Żeby nie tracić czasu ruszyliśmy dalej przez las. Wyszliśmy na niewielką polanę. Właśnie krótko - o ile tak potrafię - opowiadałem Colombianie o kirinach, gdy nagle z lasu wyleciała sowa a za nią wybiegła biała wadera z niebieskimi oczami. Wydawała mi się dziwnie znajoma. Urwałem i zatrzymałem się. Nieznajoma jeszcze nas nie zauważyła.
 - Kim jesteś? - spytałęm.
 Spojrzała w naszą stronę. Gapiłem się jak oczarowany. Skąd ja znam te błękitne oczy?
 - Nie ważne kim jesteś! - wypaliła Iana. - Ważne, gdzie nauczyłaś się tak szybko biegać! Być może jesteś szybsza ode mnie, ale nie, to niemożliwe.
 Ava nadepnęła mi specjalnie na łapę i spojrzała karcąco. Otrząsnąłem się.
 - Wybacz za nią - powiedziałem przyjaźnie. Colombiana zgromiła mnie wzrokiem, ale już nie męczyła przybyszki. - Nazywam się Christopher i jestem alfą Watahy Północy. Tamta młoda dama to Ava, a to MIŁE przywitanie zapewniła ci Colombiana. Mógłbym teraz dowiedzieć się co tutaj robisz?
 - Ja... - biała wadera chyba dawno nie odzywała się do wilka. Była niepewna i nieco zawstydzona.
 - Nie martw się. Nie zamierzamy zrobić ci krzywdy - zapewniłem nieznajomą. Po chwili niepewności odpowiedziała:
 - J-jestem Moonlight. Sowa mnie tu przyprowadziła.
 Iana z tyłu stłumiła śmiech. Ja jednak nie widziałem w tym nic niezwykłego. Mnie przyprowadził tu pięcioogoniasty lis.
 - Mądre zwierzę - stwierdziłem z uśmiechem patrząc na ptaka kołującego nad polaną. - Należysz do jakiejś watahy?
 - N-nie... - odpowiedziała nieufnie biała wadera.
 - Skoro już się spotkaliśmy, to może dołączysz, albo chociaż zostaniesz na kolacji?
 Po minucie niepewności Moonlight pokiwała głową.
 - No to na co czekamy? Chodźcie, zaraz się ściemni...
 Ruszyłem przodem. Nadal kołatało mi w głowie pytanie: czy ja już jej kiedyś nie spotkałem?

Od Sayana: Błędne ogniki

Bycie szybkim jest łatwe ,trudniej utrzymać prędkość dłużej niż trzy godziny.Dałem się zapędzić do zamarzniętego koryta strumyka który wrył się w ziemię głęboko na tyle ze wyskoczenie z niego nie wchodziło w grę. Zaczynałem tracić siły a zimne powietrze które powodowało bolesne kłucie w płucach raczej nie pomagało w biegu.Za to wielkiego drapieżnika radośnie truchtającego kilkadziesiąt metrów za mną chłód zdawał się uskrzydlać.Wiedział ze już nie ucieknę.Musiał by się zdarzyć cud a ,że ja w takowe nie wieże mogę sobie darować nadzieję na ratunek.
Ciekawe czy zje mnie całego od razu...a może weźmie sobie tylko najlepsze mięsko?
Doskonale słyszałem ciche pacnięcia jego łap na lodzie i zadowolone pomruki , jeszcze lepiej słyszałem bicie własnego serca tłukącego się o żebra jak ptak uwięziony w klatce i chrapliwy oddech przywodzący na myśl kawał chropowatej skały.Zwolniłem ,jeszcze chwila i padnę trupem wtedy misiek nie będzie miał ze mną zabawy.usłyszałem skrzypienie i trzask odwróciłem się kilka metrów na mną na nogi niezdarnie gramolił się renifer.Chwilowo miałem awersję do wszystkich kopytnych ale myślę że tłuściutki rogacz będzie dla mojego prześladowcy bardziej atrakcyjny.Miałem rację niedźwiedź od razu przestał się mną interesować dogonił renifera i dobrał się w do jego gardła w przeciągu jakichś dwóch sekund.Ofiara nie wydała z siebie nawet westchnienia.Mogłem się tylko cieszyć że uszedłem z życiem.Potem poszedłem dalej starając się nie martwić tym ,że totalnie się zgubiłem i jestem głodny. Założę się że niedźwiedź by się ze mną nie podzielił z resztą przeszedłem już taki kawał zamarzniętym wąwozem ,że nie opłaca mi się wracać.Teraz muszę znaleźć jakieś miejsce do spania zanim zrobi się ciemno i przede wszystkim wyleźć z koryta strumienia na wypadek gdyby misiek jednak zmienił zdanie.
Przede mną rozciągał szeroki aż po horyzont pas szarawej trawy i błotnych bajorek które lśniły od złapanych promieni zachodzącego słońca.Stałem po kostki w mętnej wodzie a twardy teren pozostawiłem za sobą jakąś godzinę temu.Wszystko tu było mokre zimne i zwodnicze każda kępka trawy wyglądająca na stabilną zapadała się natychmiast jeśli tylko postawiłem na niej łapę.
W konającym świetle dnia wszechobecny szron wydawał się promieniować ulotnym złotym światłem.
Sporo czasu zajęło mi wyszukanie w miarę bezpiecznej ścieżki.Moje futro zdawało się ważyć więcej niż ja i mimo ,że co chwilę strzepywałem z siebie wodę osiadająca na wszystkim mgiełka przesączyła moje ciało wilgocią aż do kości które głośno protestowały przy każdym ruchu.Musiałem wytężać wzrok żeby w gęstniejącej złocistej mgle zobaczyć gdzie idę.Z uwagi na ślizie podłoże posuwałem się nieznośnie powoli.Horyzont nad moczarami zamazywał się i coraz trudniej było dostrzec dranicę między lśniącym smętnie bagnem a zasnutym olbrzymimi pierzastymi przetykaniami złotem chmurami niebem.Spojrzałem prosto w płonący czerwienią rąbek słońca.Oślepił mnie na moment we mgle zawirowały kolory.Zakręciło mi się w głowie i zamknąłem oczy.Kiedy je otworzyłem zobaczyłem coś świecącego unoszącego się tuż pod powierzchnią w płytkim bajorku. To coś a konkretnie dwa cosie wydawały się być maleńkimi słońcami płonącymi wewnętrznym żarem.Zamarłem i zaczarowany patrzyłem na niezwykłe zjawisko.Pod woda pomykały dwie rozżarzone do białości punkty ciągnące za sobą brudno złote wstęgi.Potem pojawiło się ich coraz więcej krążyły w okół mnie a ja czułem jak osuwam się w nieświadomość.Lód osiadł mi na rzęsach a woda mgiełka zaćmiła mi wzrok.Musiałem się nażreć jakichś grzybków halucynków czy co.
Wtedy odezwało się dziwne uczucie nasilające się przez cały dzień i tym razem było to coś więcej niź tylko mrowienie.Trwoga ścisnęła mi serce.To było prawdziwe ,czułem ,że muszę uciekać.Dziwne ogniki zaciekle tłoczyły się w około i zdawało mi się ,że na coś czekają.Na pewno czekały.Na ofiarę powoli duszącą się w bagnie.Czułem jak obadam z sił jak by to miejsce wysysało je ze mnie.
Zawróciłem i pomknąłem nie patrząc za siebie ale wyczuwając mknącą chmarę ogników.
Biegłem jak nigdy do tond nawet nie oddychając i rozpraszając mgłę.To było coś innego niż strach przed niedźwiedziem.Ogniki zabiorą mi coś jeszcze oprócz życia.Węzeł w żołądku stale się zacieśniał ale pędziłem dalej przeskakując w wysepki na wysepkę.Wydawało mi się ,że w oddali widzę już ten drze z którego wszedłem na bagno.
Muł zabulgotał i zagotował się płonące kulki wyleciały w powietrze patrząc się na mnie pożądliwie tysiącami małych bezcielesnych oczu.Błoto osunęło mi się spod łap i poleciałem prosto do błotnistego bajora.Usłyszałem ciche kwilenie bagiennych ogników i z mlaśnięciem ziemia zamknęła się nade mną.

Może ktoś mnie uratuje?Jakaś piękna wadera chętna na błotną kąpiel?

Od Moonlight: Samotnia

Usiadłam obok wejścia do jaskini. Było zimno ale ja już chyba nie wiem co to mróz czy zimno. Westchnęłam a z mojego pyszczka wydobyła się para. Usłyszałam cichy szelest. Robiło się ciemno. Spojrzałam na moją jedyną przyjaciółkę. Sowa, usiadła koło mnie, wtuliła się w mój ciepły ogon jakby było jej zimno.
-I jak tam twoje skrzydło?- Spytałam młodą sowę, wolała cieplejsze klimaty ale kiedy tylko zaczęło zmierzchać przylatywała do mnie. Jak zaczęła się nasza przyjaźń? Bardzo nietypowo. Uratowałam ją z łap lisa polarnego który niósł ją w pyszczku. Na początku pomyślałam, że przechwycę łup i tak też zrobiła. Zaniosłam roztrzęsioną sowę do mojej no... po prostu do jaskini. Była młoda... Bardzo młoda. I przypomniałam sobie moje dzieciństwo. Zrobiło mi się jej żal. Owinęłam jej skrzydło i położyłam na moim legowisku wysłanym surami fok i niedźwiedzia polarnego. Tak dzień w dzień opiekowałam się nią a ona mną. Leczyła moje popękane serce od samotności. Jej bursztynowe oczy świeciły każdej nocy a gasły każdego ranka. Pewnego dnia gdy przyszłam do jaskini ze zdobyczą, nie zastałam mojej sówki, był to dzień. W panice wybiegłam na dwór. Rozejrzałam się do o koła i nigdzie jej nie było. Zaczęłam się włóczyć po śnieżnej krainie... Nigdzie jej nie było. Wróciłam do jaskini przygnębiona i kogo tam zastałam? Moją sowę! Radość była ogromna, a to co robiła w dzień nadal zostaje tajemnicą.
-Uchu, uchu- Odpowiedziała sowa, przybliżyłam mój pyszczek do jej głowy i wessałam do nozdrzy zapach sowy. Z trudem powstrzymywałam się od odgryzienia jej głowy ale dawałam radę. Sowa po chwili dziobnęłam mnie w nos. Szybko go wycofałam.
-O co chodzi?- Sowa poderwała się do lotu przeleciała kawałek i spojrzała na mnie.
-Mam za tobą iść?- Spytałam a ona odleciała dalej. Mam rozumieć że to znaczy tak?
-Pobiegłam za nią. Byłam szybka, strasznie szybka. Lata praktyki uciekania przed Niedźwiedziami. Sowa wyprowadziła mnie z śnieżnej krainy. Zwolniła aż prawie całkowicie się zatrzymałam.
-Ja nie mogę,- Oświadczyłam smutno ale sowa usiadła na mojej głowie dziobnęła mnie parę razy i pofrunęła przed siebie. -No dobrze- I znów zaczęłam biec . Sowa leciał prosto aż nagle skręciła., powtórzyłam jej manewr. Zahamowała na jakieś polance, ja zrobiłam to samo. - I co chciałaś mi pokazać?
-Kim jesteś?- Usłyszałam głos basiora. Obejrzaną się i zrozumiałam, że stoję przed małą waderą, potężnym basiorem i inną wadera. Odruchowo ukryłam rany na moim boku i za szyi, ostatnia sprzeczka z Niedźwiedziem nie była przyjemna.
-Nie ważne kim jesteś!- Krzyknęła czarno biła wadera- Ważne gdzie nauczyłaś się tak szybko biegać! Być może jesteś szybsza od mnie ale nie to niemożliwe.- Przechyliłam łeb na jeden bok. Co mam teraz zrobić?

Ava, Chris a może ty Iana ? Dokończy ktoś?

Nowa wadera - Moonlight


wtorek, 18 listopada 2014

Od Sayana: Pobudka

Promienie słońca przebijały się przez moje powieki. Znowu śniły mi się koszmary. Co prawda tym razem martwi nic nie mówili ale ich spojrzenia wystarczały za wszystko. Najgorszy był ojciec patrzący ze swojego grobu-szczeliny z tą potrzaskaną czaszką i wiszącą luźno szczęką. Wiedziałem ,że muszę wstać i iść dalej bo chociaż od chwili ucieczki niemal bez przerwy biegłem mimo pośpiechu prawie każdej nocy dało się usłyszeć gorączkowe wycie goniących mnie wilków. Za dobrze znałem głos kompanów z paki by mieć choćby najsłabszy promyczek nadziei ,że pogoń wysłał z mną alfa. Oni nie obejdą się ze mną łagodnie ,przy tym co obiecali mi zrobić wyciąganie płuc i innych flaków przez gardło może się wydawać nawet pieszczotą. W sumie mają całkowicie słuszny powód w końcu to prze zemnie stracili dom, szacunek i stado. Ciekawe kto jest teraz przywódcą. Pewnie Ian, w końcu to on za każdym razem próbował mnie zniszczyć...
W końcu wygrzebałem się z mojego dość mocno obrzydliwego schronienia. Truchło zwierzęcia które według mnie kiedyś było karibu zostało już obdarte ze skóry i pocięte szponami padlinożerców którzy, nawet kiedy się tu zjawiłem nie chcieli porzucić łupu. Te śmierdzące ptaszyska z łysą głową prędzej dawały się zabić niż odpędzić od ciała. W rezultacie mała mogiła powiększyła się o kilka obrzydliwych pierzastych ciał. Mógł bym je zjeść ale nawet głodny nie będę się poniżał do pożywienia się trupem czegoś co je trupy. Teraz pewnie cuchnę tak jak i one. Z niezadowoleniem powąchałem swoje futro, jego woń pozostawiała wiele do życzenia. Po całym ciele chodziły mi nieprzyjemne dreszcze jak wtedy kiedy miało się stać coś złego. Od zawsze miałem nosa do tych spraw no prawie od zawsze...Ale to już inna historia. Szkoda tylko, że nie posłuchałem ich wtedy. Przez chwilę łzy stanęły mi w oczach, pozwoliłem im się zakręcić parę razy ale nie wypuściłem ich na wolność. Nie mam prawa płakać. Jestem złym wilkiem. Nie mogę płakać złe wilki nie mają do tego prawa.
Jestem taki głupi głupi głupi! Czemu nie mogłem pomyśleć!? Uderzyłem w najbliższy kamień ,zabolało tak jak powinno.
Pomogło się trochę pozbierać. Odnalazłem świeży ,ledwie jedno dniowy trop Avy. Podążyłem za nim ale tym razem wolniej niż poprzednio. Ian i reszta raczej nie mieli w zwyczaju wcześnie wstawać a ja z przymusu stałem się ,że tak powiem rannym ptaszkiem.

Piłem ze strumienia gdy nagle światło słońca przed chwilą będącego w zenicie przysłonił cień czegoś ogromnego. Przełknąłem wodę i podniosłem wzrok na to coś.
Wielka kula futra spojrzała na mnie również małymi kaprawymi ślepiami.
-Eee -zacząłem- cześć, ja tu tylko się napić więc...
Kudłata góra podniosła się na nogi i dopiero teraz zobaczyłem jaka jest ogromna. Wtedy zaryczała chlapiąc wodą i nie chcę wiedzieć czym na około i uciekła.
Taaaa pomyślałem wysoki do nieba a głupi jak trzeba
Tylko coś ciągle się tu nie zgadzało. Ten kudłacz na pewno nie przestraszył się mnie. Oczywiście jestem strasznie groźny i przerażający ale nie wiedziałem ,że aż tak. No dobra nie byłem wcale groźny przynajmniej nie dla kogoś o jego rozmiarach. Był to ktoś inny ,a mianowicie brodzący powoli w górę strumienia niedźwiedź. Znowu te niemiłe dreszcze...
Miśku błagam tylko nie patrz na mnie pomyślałem cicho cofając się po własnych śladach.
Wtedy podniósł ogromny łeb i zamroził mnie spojrzeniem dwóch wielkich lodowato niebieskich oczu. Był głodny.

Od Colombiany (CD Christophera): Nowy start

-Gdzie?! Poszedł już sobie?!-Wrzasnęłam. Matko...ta żmija mogła mnie ukąsić i był by to koniec mojego...krótkiego i samotnego życia.
Tylko że to nie był żaden wąż...Był to jakiś basior z małą wilczycą. No..wyglądali jak ojciec z córką. Słodkie. Tylko to że sposób w który mnie obudzili nie był już słodki.
-Odbiło wam?! Prawie umarłam na zawał!- krzyknęłam z oburzeniem. Co jeszcze bardziej rozśmieszyło. Ech... nic dziwnego moi dawni rodzice mówili mi że jak się focham to mam śmieszną minę. Em...nie przepadam jak ktoś się ze mnie śmieje. Cóż takie życie.
-Co w tym śmiesznego?! Czy serio śmieszne jest to że prawie umarłam na zawał?!- Krzyknęłam teatralnie. Hm..w sumie dawno się nie śmiałam. Pomijając tą kupę białego mięcha.
Podeszłam do nich ciut bliżej.
-A i spokojnie nie mam żadnego choróbska. -Powiedziałam na wstępie spoglądając na wilczyce.-Jestem zdrowa jak ryba, choć ryb nie jadam. A tak w ogóle to jestem Colombiana dla nowo poznanych przyjaciół Iana. A wy?
- Jestem Ava! -krzyknęła radośnie wilczyca. Wyglądała na mniej więcej rok.Szary wilk miał już się przedstawić ale Ava przedstawiła go. -A ten tu to Christo...coś albo po prostu Chris. Uśmiechnął się. Wyglądał na miłego, mam nadzieje że pozory mnie nie mylą.
-A wy to skąd? Córka i ojciec?-spytałam zaciekawiona...moja ciekawość nie zna granic.
Chris zrobił wielkie oczy i prawie mu wyszły na wierzch. Ava tylko się uśmiechnęła i pokiwała przecząco łebkiem.
-Nie...znalazłem ją...albo ona znalazła mnie. Jak kto chce-odpowiedział.-A ty to do jakieś watahy należysz?-spytał
-Nom...właściwie to od dawna żyje samotnie- odpowiedziałam schylając łeb, a grzywka spadła mi na oczy. Dzięki czemu nie było widać moich łez. O matuńku...jak ja dawno nie płakałam z tego powodu.
-To alfa z Watahy Północy. Może dołączysz?-Spytała Ava. Zaskoczyło mnie to bo mówiła tak szybko że nawet Chris nie zdążył otworzyć pyska.
Spojrzałam na nią a potem znacząco na Chrisa...
-A w ogóle mogę?-spytałam nie pewnie. No bo... po co komu ja?!
-No właściwie możesz...tylko martwi mnie to że będziecie dwie kobiety a ja biedny sam...-wymamrotał. Ava uśmiechnęła się szeroko ale nagle utkwiła oczy w jakimś punkcie i zamarła. Po pewnym czasie spóściła łep i spochmurniała. Może coś się stało? Spojrzałam twierdząco na Chrisa i wskazałam na smutną Avę. Spytałam wyrazem moich oczu co się stało? Chris westchnął ciężko i powiedział bez głośnie że powie mi później. Pokiwałam twierdząco.
-No to...może dołączę...a mogę?-spytałam jeszcze raz.
-Tak..chodźmy już. Robi się ciemno.-powiedział Chris, wstał i ruszył dając znak bym poszła z nim i z Avą. Ruszyłam za nimi ale troszku kulałam. ,Durne łapy' przeklinałam je w myślach.

Ava lub Chris?

poniedziałek, 17 listopada 2014

Od Christophera (CD Avy i Colombiany): W grupie raźniej

 - Oczywiście - odpowiedziałem uśmiechając się. - Jak pojadłaś, to chodź. Pokażesz mi gdzie ostatnio widziałaś swoją watahę.
 Ava zerwała się z miejsca i wybiegła na zewnątrz. Zatrzymała się i oglądnęła za mną niecierpliwie. Poszedłem za nią nadal intensywnie myśląc o całym zajściu w wąwozie. Obecność reniferów usprawiedliwiała migracja - o tej porze roku to normalne, że szukają cieplejszych pastwisk. Tylko co je wystraszyło?
 - Zaraz się potkniesz! - zawołała złośliwie wadera.
 Pokręciłem z niedowierzaniem głową i już miałem odpowiedź, ale przerwał mi jakiś kamień i piasek w nosie.
 - A nie mówiłam? - Ava pokazała mi język i pobiegła dalej.
 Parsknąłem śmiechem i wstałem. Tia...po prostu uwielbiam dzieci...

 Ava wskoczyła na jeden z większych głazów, który prawdopodobnie stoczył się niedawno na dno wąwozu. Rozejrzałem się wokół. Ani śladu żywego ducha. Jedyne co świadczyło o całym zajściu to ślady kopyt.
 - Więc tu ich widziałaś ostatni raz? - spytałem dla pewności szukając jakiegoś śladu życia.
 Wadera pokiwała mocno głową i zaczęła mnie papugować.
 Węszyłem w poszukiwaniu tropu. Wiem, że inni nazywają to profesjonalnie "tropieniem", ale logicznie i poprawnie to nic innego jak węszenie. Czułem zapach gliny z przeoranej racicami ziemi i liści z bliskiego lasu. Nagle jednak doszedł mniej przyjemny zapach. Stęchlizny.
 - Co tak śmierdzi? - spytała Ava.
 - Zostań tutaj! Zaraz wrócę - powiedziałem i pobiegłem w dół wąwozu oczekując najgorszego.
 Niestety. Miałem rację.
 Trafiłem na widok makabryczny. Ciała wilków. Całej, lub w najlepszym razie większości watahy. Wszystkie zmasakrowane do niepoznania. Podszedłem do jednego. Był to basior. Próbował skryć się w szczelinie. Miał rozbitą czaszkę, ale ze wszystkich jego ciało było chyba najlepiej zachowane.
 Nie chciałem mówić o tym Avie. Nienawidzę kłamać, ale jak wyjaśnisz szczeniakowi co się stało z resztą jego watahy? Możliwe, że ktoś przeżył. Parę dorosłych na pewno sprawnie poradziło sobie z sytuacją i uskoczyli na bok, lub prędzej wspięli na jakąś skalną półkę. Jej rodzice mogą jeszcze żyć. Odwróciłem się z zamiarem powrotu i udawania, że nic nie znalazłem. Zamarłem w miejscu. Ava stała jak słup soli oddychając szybko na widok ciał jej niemal rodziny. Bez słowa podeszła do wilka, którego sam wcześniej zauważyłem. Pociągnęła parę razy nosem i zamrugała szybko.
 - Tata? - powiedziała nie dowierzając.

 Szliśmy w ciszy przez rubieże. Ava trzymała nisko łeb, od czasu do czasu pociągała nosem. Żal mi jej było. Dla szczeniaka taki widok może odbić się mocną traumą. Proponowałem próby szukania reszty watahy, ale Ava jakby straciła wiarę, że ktokolwiek mógł to przeżyć. Powiedziałem więc, że może zostać u mnie jak długo chce. Nie powiedziała dokładnie "tak", sama jednak szła w kierunku osuwiska. Zastanawiałem się, co z nią zrobić. Nie mogę jej zostawić samej na pastwę losu, ale z drugiej strony nie zamierzam trzymać jej tutaj przymusem. Jak będzie chciała zostać, to nie będę miał nic przeciwko. Jeśli będzie chciała szukać reszty watahy - pomogę jej.
 Nagle naszą uwagę przykuł jakiś ruch pod drzewem, obok którego przechodziliśmy. Dałem Avie na migi znać, żeby stała gdzie stoi i podszedłem. W cieniu leżała...jakaś nieznajoma wadera. Pomachałem do Avy, żeby podeszła.
 - To ktoś z twojej watahy? - spytałem szeptem.
 - Nie - odparła Ava cicho. - Może to jakaś bezdomna?
 - Obudzę ją...
 - Czekaj! A co jak ma jakieś choróbsko?
 Spojrzałem na nią z politowaniem.
 - No co? - burknęła. - Ciebie rodzice nie uczyli, że bezdomni roznoszą zarazki?
 Przewróciłem oczami i szturchnąłem śpiącą waderę. Ani drgnęła. Szturchnąłem mocniej. Śpi jak suseł. Chwyciłem więc jakiś patyk i zrobiłem jej parę szlaczków na plecach krzycząc:
 - Wstawaj! Żmija ci pełza po plecach!
 Wadera naturalnie zerwała się z miejsca z krzykiem. Stanęła dopiero jakieś dwa metry od drzewa.
 - Gdzie?! Poszła już sobie?! - powiedziała.
 Ava wybuchnęła śmiechem. Też nie mogłem się od niego powstrzymać. Nagle jednak zauważyłem, że nieznajoma ma poranione łapy.

Dokończy Ava lub Colombiana

Od Avy (CD Christophera)

Przez dobrą chwilę przypatrywałam się nowo poznanemu wilkowi.
-Z-zgoda-zająknęłam się.
Wbrew wpajanym mi od zawsze regułom i zasadom ruszyłam za owym Chrisem.
Nie było to łatwe gdyż na jeden jego krok przypadały przynajmniej dwa moje. Kiedy w końcu zaczęło się robić ciepło jakby ożyłam. Słońce przyjemnie grzało zmarznięte członki, a przy zamknięciu oczu dawało przyjemne ciepełko i wytwarzało nieznanego mi pochodzenia kolorki. Kolorki ku mojemu zdziwieniu pojawiały się tylko gdy zamykałam oczka i znikały gdy je otwierałam. Miałam ochotę spytać basiora dlaczego tak się dzieje, ale się powstrzymałam. Jakby nie patrzeć nic o nim nie wiedziałam. Znałam od jakiejś godziny jeśli coś takiego można już nazwać znajomością. Zielona trawa przyjemnie łaskotała łapy.
Co chwila zamykałam oczy by choć na moment móc zobaczyć te cudowne kolorki. Nic więc dziwnego, że prędzej czy później w coś przywaliłam.Upadłam, a tym o co się potknęłam był konar leżącego na ziemi drzewa.
-Żyjesz?-usłyszałam głos Christophera.
-Nie-jęknęłam cicho.
-O.To nie dobrze.Zdechła nie będziesz mogła jeść.
Momentalnie się podniosłam.
-Wskrzesiło mnie!-ogłosiłam.
Wilk roześmiał się.
Wdrapałam się na gruby, śliski drąg i ześlizgnęłam na druga stronę.
-A tak w ogóle-powiedziałam doganiając swego towarzysza-to nazywam się Ava.
-Miło mi.
Uśmiechnęłam się zadzierając do góry nosek.

-Czyli mówisz,że karibu?-spytał po raz wtóry Chris,
Pokiwałam energicznie głową nie przestając żuć.
-I wbiegły na teren tundry?-uniósł brew z niekrytym zdziwieniem-Jesteś pewna?
-Tak-odparłam przełykając-Wychodząc z wąwozu widziałam całe stado.
Wilk przez chwilę milczał jakby się zamyślił.
-Nie masz najmniejszych wątpliwości,że to nie były renifery?
Zawahałam się.
-N-nie wiem.J-ja się nie za bardzo znam na leśnej fau...unnie...Fa-fa...
-Faunie-poprawił mnie wilk.
-Właśnie. Falunie- dodałam z przekonaniem w głosie, które miało świadczyć o tym, że od samego początku wiedziałam jak to się wymawia.
Nastała chwila ciszy.
-Chris?-zagadnęłam.
Wilk miał wzrok utkwiony w podłodze.Widać było,że intensywnie myśli.
-Chris?-powtórzyłam szturchając go lekko.
Basior zaszczycił mnie spojrzeniem.
-Słucham cię.
-Mówiłeś,ż-że jak już coś zjem to pójdziemy szukać mamy i taty.

Dokończy Christopher

Nowy basior - Sayan

niedziela, 16 listopada 2014

Od Christophera (CD Avy): Szczyt wszystkiego

 Obudziłem się dość wcześnie. Nigdy nie miałem w zwyczaju długo spać. Wyszedłem z jaskini po lekkim śniadaniu. Powitał mnie ten sam frustrujący widok: puste jaskinie, okrągły placyk a na środku pal z chorągwią na szczycie przedstawiającą białego lisa i kryształ lodu.
 - Witajcie jaskinie - powiedziałem bez entuzjazmu. - Witajcie krzaki...
 Z braku laku postanowiłem udać się do tundry poobserwować kiriny. Ostatnio prawie udało mi się przerysować jednego na pergaminie, ale jakiś durny mamut postanowił sobie ryknąć i je przepłoszyć. Dziś musi mi się udać zbliżyć do jakiegoś osobnika. Nie myśląc wiele zszedłem w dół osuwiska. Spacerując myślałem o wszystkim co tylko mi przychodziło do głowy: jak szybko spadnie śnieg na rubieżach i w tajdze, jak wiele karibu postanowiło przenieść się tutaj i poczekać do wiosny, jak rozrosła się populacja czerwi lodowych oraz jak bardzo odważne okażą się tej zimy yeti. Ze zmianą pory roku widuję ich ślady coraz częściej na tundrze. Lada dzień i trzeba będzie mocować tabliczki ostrzegawcze na granicy tajgi.
 Idąc tak doszedłem już do owej granicy. Zielony Szlak prowadził spokojnie jak na co dzień dalej, aż do lodowców. Od zawsze fascynował mnie kontrast rubieży z tajgą. zaledwie parę kroków i zacznie mi z pyska uchodzić para. Nigdzie indziej nie czuć było nadchodzącej zimy tak jak w tych lasach. O tundrze już wspominać nie będę.
 Przyspieszyłem kroku. Słońce dopiero wstaje. Jeśli się pospieszę zastanę kiriny tam, gdzie wczoraj je widziałem. Te zwierzęta zmieniają miejsce pastwisk o poranku i zostają na nim przez noc. Nagle tuż pod łapy rzucił mi się zając z już białym, zimowym futerkiem. Potknąłem się i zaryłem nosem w błoto. Zając przeturlał się po ziemi i natychmiast popędził dalej. Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Nie miałem pojęcia, co go tak wystraszyło, wolałem raczej ścigać zapewne odchodzące już stado niż zastanawiać się nad tym. W końcu tajga ustąpiła miejsca żółto czerwonej trawie tundry.
 Stada już nie było. Nie poddałem się jednak, ruszyłem po tropie za kirinami. Zostawiają charakterystyczną woń piżmu i mrozu. I pewnie szedłbym tak za stadem gdyby w moje nozdrza nie uderzyła inna, charakterystyczna, ostra woń.
 Zapach krwi.
 Inni może nie zwróciliby na to specjalnie uwagi. Jakiś drapieżnik zapolował i zostawił truchło, nic niezwykłego. Ale do połowy zjedzone zwierze pachnie stęchlizną. Tu czuć było tylko krew, ale nie karibu czy renifera. Z utęsknieniem spojrzałem w kierunku obranym przez kiriny i zwróciłem się do źródła tajemniczego tropu. Rozejrzałem się. W końcu zauważyłem odcinającą się od suchych traw biel. Podbiegłem do znaleziska. To co zobaczyłem po prostu złamało mi serce.
 W kałuży świeżej krwi leżała błękitnooka samica krzakogona białego. Puste oczy patrzyły tępo w dal. Z poszarpanej rany na brzuchu nadal leciała krew barwiąc futro i wsiąkając w ziemię. Przyjrzałem się jej. Zostawił ją jakiś drapieżnik o podłużnym pysku. Yeti można więc odhaczyć, a poza tym one nawet nie zbliżają się do siedzisk krzakogonów. Wolą większe zwierzyny. Czerw też nie mógł być winowajcą, zostawiłby po sobie rozgrzebaną ziemię, a ofiarę połknął w całości. Niedźwiedzie polarne mają krótsze pyski i bardziej masywne. Arktyczne lisy nie krzywdzą krzakogonów, jakby przeczuwały pokrewieństwo między sobą a nimi. Wszystkie wymienione drapieżniki łączy kolejny fakt: żaden nie zabiłby czegoś bez powodu, a ciało tej samiczki było nienaruszone. Został tylko jeden gatunek zdolny do takiego okrucieństwa.
 - Cholerni kłusownicy - wycedziłem przez zęby. - Zabić samicę w okresie godowym...Do czego zmierza ten świat...
 Jeszcze wybaczyłbym taką zbrodnię popełnioną z przyczyn niewiedzy i nieznajomości konkretnych okresów danych gatunków, ale nawet głupcy zdaliby sobie sprawę jak bardzo rzadkie muszą krzakogony. A teraz są jeszcze rzadsze o ten jeden okaz.
 Straciłem zupełnie ochotę do obserwacji. Poza tym słońce już wstało i zaczynało swoje bezowocne próby ogrzania tundry. Ruszyłem do domu cały czas przeklinając pod nosem tego wstrętnego mordercę. Nie mógł być sam. Kłusownicy zawsze mają kilka błaznów przy sobie, by mieć się przed kim popisać. ,,Jak tylko na nich wpadnę..." pomyślałem...
 No i wpadłem. A raczej coś na mnie wpadło. Konkretnie mała wadera. Byłem zupełnie zdumiony. Co szczeniak robi sam w tajdze? Wilczek był wychudzony i oblepiony błotem.
 - Em...Dzień dobry? - zacząłem po chwili.
 Wadera - tak jak powinno zachować się szczenię w takiej sytuacji - odsunęła się trochę i nieufnie zmierzyła mnie wzrokiem.
 - Ktoś ty? - spytała.
 - Miałem właśnie zapytać cię o to samo - odparłem. - Jestem Chris, alfa Watahy Północy...znaczy się, to nie dokładnie wataha, bo nie mam jeszcze żadnych członków. Co ty tu robisz?
 - Ja... - wilczyca zamyśliła się krzywiąc pyszczek. - Zgubiłam się.
 - Czyli odłączyłaś się od watahy? - dociekałem.
 - No bo...Alfa poprowadził nas przez kanion niedaleko stąd i znikąd pojawiły się karibu, no i jak już zniknęły to nikogo nie było oprócz mnie.
 - Karibu? W przesmyku? - zdziwiłem się. To chyba również sprawka kłusowników.
 Przyjrzałem się małej. Mogła mieć najwyżej rok. Kto wie jak długo się tu pląta. Chyba cudem nie trafiła jeszcze na jakieś drapieżniki. Trzeba jej pomóc.
 - Chodź - powiedziałem. - Zjesz coś u mnie i poszukamy twoich rodziców, zgoda?

Dokończy Ava

sobota, 15 listopada 2014

Od Avy

Mój język upadł na ziemię wraz z resztą ciała.Byłam wyczerpana.W dodatku swędziało mnie ucho,a myłam zbyt zmęczona by się podrapać.Spróbowałam podnieść siedzenie.
-Szlag...-wybełkotałam kiedy łapy mi się rozkraczyły nie będąc w stanie udźwignąć ciężaru ciała, któremu przyszło im służyć.
Westchnęłam.,,Czemu życie jest takie trudne?"pomyślałam.Przeszedł mnie dreszcz.Wydostałam się już z tundry,zaczynała się tajga,ale i tu temperatury są mało...em...przyjemne?Przyjazne?Stęknęłam podejmując kolejną próbę.Nic to jednak nie dało.
Burczało mi w brzuchu.Od paru dni nic nie wciągnęłam,a przecież muszę rosnąć.
-Wstawaj cielaku!-próbowałam się zmotywować-Ruszże to cielsko.
W końcu udało mi się stanąć na łapach,nie powiem,że równych bo cała się trzęsłam.Kichnęłam.
-Zza cco -wydusiłam szczękając zębami.
Szłam bardzo powoli.Aż tu naglę coś zauważyłam.
-Zając-szepnęłam wybałuszając oczy na niewielkie ,białe stworzenie.
Zwierzaczek poruszył małym noskiem.
-Tylko spokojnie mały...-szepnęłam-Nie zrobię ci krzywdy-dodałam.
Oblizałam się na myśl o świeżym,soczystym mięsie.Zając spojrzał na mnie, zastrzygł uszami i...pomknął przed siebie.Ruszyłam za nim.
-Stój kłębuszku!-krzyknęłam przyśpieszając.
Zając ani myślał zwalniać.Przeskoczył niemałą kałuże i rozbryzgał świeże błoto za nią.Ja oczywiście plusnęłam prosto w wodę.Potrząsnęłam głową.Mulista woda chlapnęła na boki.Podniosłam się z kałuży i rozejrzałam dookoła.Po zającu ani śladu.
-Mam za krótkie łapki-stwierdziłam.
Zwiesiłam głowę zrezygnowana.Tak przelazłam jakieś dwa kilometry,aż wyglebiłam się uderzając w jakiś owłosiony obiekt.Przede mną stał szary basior i patrzył na mnie z góry.

Dokończy Christoper

Od Colombiany: Kolega, który nie chce się odczepić...

Cóż...raz się żyje. No to... co zrobić?! Zaatakować czy uciekać? Durny niedźwiedź polarny.
-No i co?! Ty gruba kupo białego mięcha! Nie dogonisz mnie?!-wrzasnęłam do niego. Zresztą...głupi jest. To że na niego nadepnęłam to nie powód żeby mnie od razu zabijać i zżerać!
Usłyszałam ryk. Przyśpieszył i jego dotychczas brązowe oczy stały się czerwone...ups... Mam przerąbane. Niech coś spadnie z nieba i mnie uratuje! Ta...marzenia.
-Może się w końcu odwalisz?! Co ja ci takiego zrobiłam?!-wrzasnęłam jeszcze raz...i kolejny ryk. Nie no...może go przeproszę?-Dobra! Dobra! Przepraszam! A teraz się odczep!-krzyknęłam do niego. Na pewno poskutkowało...nie no ekstra!
-Koleś! Nawet testamentu nie napisałam!-wrzasnęłam znowu...choć nawet nie mam czego oddać...ale zawsze trzeba się droczyć. A walić go...Biegnąc rozejrzałam się. Wszędzie był śnieg...z mojej lewej strony były góry...Skręciłam ostro i skierowałam się na góry.Ten kłębek mięsa nadal za mną bieg. Choróbki można dostać...Moje łapy zostawiły czerwone ślady..zaczęły krwawić. Kufa. Nie dobrze. Zaczęły mnie też boleć. Zwolniłam ale niedźwiedź nie...mam przerąbane. Coś się jego zmieniło...stało się bardziej cieplej i zieleniej. Po pewnym czasie śnieg stał się ziemią i trawą. Uśmiechnęłam się do siebie i wrzasnęłam radośnie. Obróciłam się szybko i stanęłam 4 metry od niedźwiedzia.
- I co teraz?! Jestem na ziemi! Jestem silniejsza! Dawaj! Zaatakuj!-wrzasnęłam. Niedźwiedź ryknął na mnie i odwrócił się i odbiegł.
Em...ok? Nie wiem o co chodzi...ale jestem szczęśliwa że nie zostałam zjedzona. Pożegnałam się jak na razie ze śniegiem i poszłam na tereny zielone...Soczysta zielona trawa były ulgą dla moich łap. Podeszłam pod jakieś drzewo i zasnęłam...Dobrze odpocząć...

Ktoś mnie obudzi?

Szczeniaki

Tu będzie taki mały "rodzinny albumik", czyli zdjęcia szczeniąt z naszej watahy zanim dorosły. Dzięki temu unikniemy powtórzeń w wyborze zdjęć młodych.

Ava
Dołączyła: 15 listopada 2014
Dorosła: 8 grudnia 2014

Nowe wadery - Colombiana i Ava