sobota, 29 listopada 2014

Od Christophera (CD Moonlight i Avy): Notatki na wietrze

 Poszedłem za Moonlight. Nagle coś pociągnęło mnie za ogon z taką siłą, że znowu się wywróciłem. Popatrzyłem do tyłu. A był to nasz nowy włochaty znajomy. Mamucik domagał się najwyraźniej pożegnalnego poczęstunku.
 - Nic nie mam, wszystko zeżarłeś - powiedziałem przez śmiech. Strasznie mnie łaskotał.
 Nagle zostawił mnie i odwrócił się. Coś go bardziej zainteresowało. Nie domyśliłbym się co, gdyby nie błagalny krzyk:
 - Chris!
 Obszedłem młodego dookoła. Tym "czymś" ciekawszym ode mnie, była Ava.
 - Co ty tu robisz? - spytałem zdziwiony.
 - Walczę z rozwścieczonym mamutem! - odpowiedziała. Mamuciątko wyskubywało jej zza uszu liście.
 W końcu do naszych uszu dotarł ponaglający ryk nowej matki zwierzaka. Młode od razu zerwało się z miejsca i dogoniło stado. Ava podniosła się z ziemi i otrzepała ze świeżego śniegu.
 - A tak na serio, to co ty tu robisz? - spytałem i odczepiłem jej od ucha upartą sosnową igiełkę.
 - Zwiedzam - mruknęła waderka. Zgromiłem ją wzrokiem, więc dodała: - Uciekałam przed jednym upartym wilkiem, bo spróbowałam jakiegoś zdechłego mamuta.
 Nie miałem jej za co karcić. Mamuty nie są pod ochroną. Ale próby Watahy Złamanego Kła polowań na naszych terenach nadal uznaję za zniewagę.
 - Dobra, odprowadzić cię, czy się już nie zgubisz? - powiedziałem drażniącym tonem.
 - A czemu nie mogę zostać z tobą?
 Kiwnąłem głową w stronę czekającej dalej Moonlight. Ava kiwnęła głową, że rozumie.
 - No to do wieczora - powiedziała i odbiegła truchtem z powrotem wgłąb tundry.
 - Tylko nie daj się czemuś pożreć! - krzyknąłem na odchodnym i podbiegłem do Moonli. Znaczy się Moonlight...co się ze mną do cholery dzieje?!
 Chwilę później biegliśmy już przeskakując nad zaspami w stronę lodowców. Jak mi brakowało śniegu. Wiem, to dziwnie zabrzmi, bo mieszkam na samej północy świata. Ale po prawdzie, to naprawdę dawno nie miałem okazji odwiedzać lodowców. To by wyjaśniało, dlaczego nie spotkałem Moonlight i jej matki wcześniej. Zaczął padać śnieg. Płatki były duże i padały gęsto, ale nie straciliśmy widoczności. Gdzieś niedaleko przebiegł lis arktyczny. A może to był zwinny krzakogon? Kto tam wie...
 Moonlight w końcu zwolniła. Całe szczęście, bo przez jej białą sierść i spadający śnieg niemal straciłem ją z oczu. Podeszła do ściany lodowca. Gdy się z nią zrównałem moim oczom ukazało się wejście do obszernej lodowej groty. W środku na wykutych, wyłożonych szczelnie skórami półkach leżały księgi, zwoje, papirusy, kły, próbki w słojach...słowem raj dla odkrywcy. Zaniemówiłem i spojrzałem na Moonlight. Ta uśmiechnęła się i kiwnęła głową na zachętę, żebym wszedł do środka. Przyglądnąłem się więc rogom i kłom różnego pochodzenia. Ku własnemu zadowoleniu przekonałem się, że nie były to kłusownicze trofea tylko znaleziska: rogi, kły i skrawki futra, które zwierzęta zgubiły w sposób naturalny.
 - To tutaj żyłaś zanim na nas trafiłaś? - spytałem.
 - Owszem - odpowiedziała z pewną dumą wadera. Jej sowa - dotychczas towarzysząca nam w powietrzu - wylądowała na najbliższej półce i umościła się do snu.
 - No nie powiem, całkiem ładny zbiór - uśmiechnąłem się widząc rysunki znajomych zwierząt.
 Nagle zawiał silniejszy wiatr. Luźne pergaminy jak żywe zerwały się do lotu i uciekły przez wejście.
 - Lepiej je złapmy! - rzuciła Moonlight i zwinnie chwyciła dwa arkusze naraz.
 Z wrodzonej, szczenięcej chęci zaimponowania waderze rozpędziłem się, wyskoczyłem w górę i w powietrzu złapałem papirus. Po wylądowaniu dogoniłem jeszcze dwie kartki.
 - Rzucasz mi wyzwanie? - powiedziała żartobliwie Moolight.
 Uśmiechnąłem się łobuzersko. Odpowiedziała tym samym. A więc zawody.

Moonlight?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pamiętaj o podpisie swojego komentarza. Każdy anonimowy komentarz będzie usuwany.