sobota, 29 listopada 2014

Od Colombiany (CD Sayana): Nic lepszego niż życie nie ma...a może jednak?

Leżeliśmy na trawie...chichotaliśmy jakbyśmy byli z psychiatryka. Na ciemnym niebie tliły sie gwiazdy a księżyc oświetlał polankę na której leżeliśmy.
-No to teraz musisz mi coś powiedzieć.- zachichotałam.
No w końcu powiedział że podziękuje jak wyjdziemy z bagna. Nagle poczułam poczucie winy za to że na początku naszej znajomości byłam dla niego wredna. No cóż tak czasami mam. Zresztą może mi się kiedyś odwdzięczy.
-Dziękuje...-wyszeptał...i mnie pocałował w policzek. Stałam jak słup soli. Co mam zrobić?! Teraz się zorientowałam że Sayan zwiał. Serio?! Wpadł w gęstwinę lasu i co? Teraz mam go szukać? No dzięki... Pobiegłam za nim. Kufa! Gdzie on jest?! Zaczęłam węszyć. Poszłam w na prawo i na malutkiej polance w końcu go zobaczyłam.
Odwrócił się błyskawicznie i chciał uciec. Ale gdy zobaczył że to ja rozluźnił mięśnie.
-Jesteś...szukałam cie...-powiedziałam do niego. Byłam trochę zmieszana rozmawiając z nim. No w końcu mnie...pocałował. Kurde to tylko był zwykły pocałunek w okazanie wdzięczności za uratowanie jego tyłka!
-Przepraszam...bardzo...ja nie wiem co się ze mną stało.-Wyjęknął. Odwrócił się ode mnie i usiadł na przeciw księżyca. Podniósł wysoko łeb i...nic. Podeszłam i usiadłam obok niego. Em...nie powiem...to krępujące.
-Nic się nie stało. Przecież wiem że to był pocałunek z wdzięczności za uratowanie twojego tyłka.-zachichotałam się lekko próbując rozładować napięcie. Spojrzałam na niego z uśmiechem.
-Dzięki. I sory że zwiałem...
-No przestań. Było i się skończyło.Tak? No to teraz cieszmy się jak wariaci że żyjemy.-
Spojrzał na mnie tak...przenikliwie że na grzbiecie mi się zjeżył. Ale miał uśmiech na pyszczku.
Szturchnęłam go w bok i zachichotałam się. I już wszystko w normie...mam by najmniej taką nadzieje.
Chciałam zdmuchnąć z oka grzywkę. Prawda okazała się bolesna. Moja zazwyczaj jedwabna i lśniąca sierść była upaprana w błocie. Westchnęłam głośno. Sayan spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
-Wiesz co...-zaczęłam w zamyśleniu...
-Nom?-Zapytał się
-Przydała by się nam kąpiel.-powiedziałam. Sayan spojrzał na mnie i potem na siebie.
-Taaa...przydała by się.-powiedział
Wstałam i ruszyłam w kierunku Oka Lasu. Sayan ruszył za mną i szliśmy razem ramię w ramię.
Zaczęliśmy rozmawiać i opowiadać o sobie. Miał przykrą historie. Ja poza tym też nie ciekawą. Rodzice nie żyją więc... no cóż.

-Jesteśmy na miejscu-powiedziałam do Sayana. Zatrzymaliśmy się przed jeziorem. Była dość ciepła noc jak na ten klimat.
Sayan powiedział bym się odsunęła i wgłębił się las. Odsunęłam się tak jak mi kazał. Nagle Sayan wyskoczył z gęstwiny krzaków i jak burza wpadł do jeziora.
Ciągle był pod wodą. Nie było go jakieś 2 minuty a on ciągle był pod wodą.
Stanęłam na brzegu jeziora.
-Sayan!-krzyknęłam na całe gardło.-Sayan!!!
Sayan wyskoczył z wody. Otrząsnął się z wody.
-Jestem! I jeszcze czysty!-zaśmiał się.
-Głuptasie martwiłam się!-krzyknęłam na Sayana i znowu go popchnęłam do wody niestety. Sayan mnie pociągnął i też wpadłam do wody.
-No ej!!!-Krzyknęłam na niego. Nie usłyszał bo znowu był pod wodą. Zanurkowałam. Obróciłam się pod wodą i nigdzie go nie było.
Wyciągnęłam głowę z wody. A Sayan pływał obok mnie.
-I co? Jestem czysta i śliczna?-zapytałam żartobliwie.
Spojrzał na mnie i odpowiedział:

Sayan? Dalej...poproszę. XD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pamiętaj o podpisie swojego komentarza. Każdy anonimowy komentarz będzie usuwany.