sobota, 15 listopada 2014

Od Colombiany: Kolega, który nie chce się odczepić...

Cóż...raz się żyje. No to... co zrobić?! Zaatakować czy uciekać? Durny niedźwiedź polarny.
-No i co?! Ty gruba kupo białego mięcha! Nie dogonisz mnie?!-wrzasnęłam do niego. Zresztą...głupi jest. To że na niego nadepnęłam to nie powód żeby mnie od razu zabijać i zżerać!
Usłyszałam ryk. Przyśpieszył i jego dotychczas brązowe oczy stały się czerwone...ups... Mam przerąbane. Niech coś spadnie z nieba i mnie uratuje! Ta...marzenia.
-Może się w końcu odwalisz?! Co ja ci takiego zrobiłam?!-wrzasnęłam jeszcze raz...i kolejny ryk. Nie no...może go przeproszę?-Dobra! Dobra! Przepraszam! A teraz się odczep!-krzyknęłam do niego. Na pewno poskutkowało...nie no ekstra!
-Koleś! Nawet testamentu nie napisałam!-wrzasnęłam znowu...choć nawet nie mam czego oddać...ale zawsze trzeba się droczyć. A walić go...Biegnąc rozejrzałam się. Wszędzie był śnieg...z mojej lewej strony były góry...Skręciłam ostro i skierowałam się na góry.Ten kłębek mięsa nadal za mną bieg. Choróbki można dostać...Moje łapy zostawiły czerwone ślady..zaczęły krwawić. Kufa. Nie dobrze. Zaczęły mnie też boleć. Zwolniłam ale niedźwiedź nie...mam przerąbane. Coś się jego zmieniło...stało się bardziej cieplej i zieleniej. Po pewnym czasie śnieg stał się ziemią i trawą. Uśmiechnęłam się do siebie i wrzasnęłam radośnie. Obróciłam się szybko i stanęłam 4 metry od niedźwiedzia.
- I co teraz?! Jestem na ziemi! Jestem silniejsza! Dawaj! Zaatakuj!-wrzasnęłam. Niedźwiedź ryknął na mnie i odwrócił się i odbiegł.
Em...ok? Nie wiem o co chodzi...ale jestem szczęśliwa że nie zostałam zjedzona. Pożegnałam się jak na razie ze śniegiem i poszłam na tereny zielone...Soczysta zielona trawa były ulgą dla moich łap. Podeszłam pod jakieś drzewo i zasnęłam...Dobrze odpocząć...

Ktoś mnie obudzi?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pamiętaj o podpisie swojego komentarza. Każdy anonimowy komentarz będzie usuwany.