sobota, 3 stycznia 2015

Od Moonlight (CD Christophera): Szczęście

To było dziwne, ale i na to czekałam. W końcu się odważył i zapytał się czy będę jego partnerką. Jeszcze chwila a sama bym to zrobiła. Szczęście napęczniało w moim sercu, mogłam wręcz latać. Bardzo piękne uczucie. Przez chwile przed oczami stanęły mi przed oczami różne obrazy. Na jednym z nich była pokazana scena gdzie spacerujemy po terenach watahy, a koło nas pałęta się dwójka szczeniąt. potem gdy one dorastają. Nasza starość i nawet śmierć, ale liczyło się to, że Chris był przy mnie. W oczach stanęły mi łzy, nie byłam już za młoda. Rzuciłam się na Chrisa.
-Tak, tak ,tak- Wyszeptałam mu wprost do ucha.

Chris przepraszam za długość tak jakoś wyszło.

czwartek, 1 stycznia 2015

Od Avy (CD Flokiego): Groźba hipotermii

Spięłam się. Było mi zimno. Jakże ja nie znoszę lodowców.
-Nie boję się-wykrztusiłam szczękając zębami-W-wcale.
Skoczyłam i...wylądowałam na krze odłamanej przez Flokiego. Znaczy...trudno to nazwać lądowaniem...bardziej upadkiem. Poślizgnęłam się na śliskiej powierzchni lodu i o mało nie wleciałam do wody. Dźwignęłam się z ziemi nadal rozdygotana.
Chciałabym móc powiedzieć, że następny skok mi się udał...i mogę tylko, że byłoby to ewidentne kłamstwo. Za drugim razem tylne łapy mi się rozjechały, a siedzenie obiło się. potem też lepiej nie było włożyłam w skok za mało energii- ogon zaliczył zimną kąpiel.
Za czwartym razem skoczyłam trochę za daleko i zajechałam na samą krawędź. Kra się przechyliła, a nos z impetem wleciał w wodę razem z pyskiem. Nałykałam się lodowatej wody czego efektem było jeszcze większe wyziębienie. Może jakoś by to szło gdyby nie fakt, że te kawały lodu bez przerwy się kołysały przez co cały czas chwiałam się na łapach.
Udało mi się jednak wyciągnąć z tego pewne wnioski. Przy następnych skokach nie obmyłam sobie już ani ogona, ani pyska. Łapy przestały się rozjeżdżać, dzięki czemu siedzeniu nie zagrażały już kolejne sińce.
Ostatecznie jednak obiłam sobie całe ciałko bo wyczerpana ciągłym udawaniem zająca padłam na jednej z większych kier.
-Mogę już przerwę?-wydyszałam.
Basior przekrzywił głowę wyraźnie rozbawiony.
-A teraz bez jednej łapki.
-Co?!
Momentalnie zerwałam się na równe łapy o mało nie spadając z kołyszącej się kry.
-Tak się przecież nie da!-krzyknęłam podskakując w miejscu na trzech łapach, z lewą tylną uniesioną.
Ten stanowczo pokręcił głową.
-Mam ci udowodnić, że tak?
-Nie...-odparłam po chwili spuszczając głowę-Nie musisz.
Po co miałam się znowu ośmieszać? Mu się uda, a ja znowu wyjdę na głupiego smarkacza.
Zrezygnowana podjęłam te bezsensowną próbę, która, jak łatwo się domyślić, skończyła się niepowodzeniem. Nie doleciałam zbyt daleko. Poślizgnęłam się, a obie tylne łapy wylądowały w wodzie. Przeszył mnie lodowaty chłód. Łapy, które nadal pozostały suche z trudem powstrzymywały resztę ciała przed nieprzyjemną kąpielą.

Floki? Jakoś niezbyt mi się uśmiecha wizja hipotermii.

Od Diane (CD Colombiany)

Popatrzałam litościwie jeszcze raz na waderę. Czułam się wtedy ważnie, no bo chyba pierwszy raz ktoś przyszedł do mnie specjalnie tylko po to, aby mnie przepraszać. Ba, nawet błagać mnie o przebaczenie! Uświadamiając to sobie, zaczęłam się śmiać, ale Colombin raczej nie wiedziała, o co mi chodzi. Wyglądałam wtedy na pewno jak wariatka, no bo... jest cisza, a tu nagle ni z tego, ni z owego wybucham śmiechem. Jakie ja wtedy miałam ogromne poczucie szczęścia, że wilki nie słyszą myśli innych. Musiałam pogratulować waderze tego, że pierwszy raz w życiu ktoś, w tej sytuacji ona, doprowadziła mnie do takiego stanu.
-To wybaczasz, czy nie - zaczęła się niecierpliwić i powoli złościć się na mnie.
-Aha, zapomniałam,że ci nie odpowiedziałam - powiedziałam wybuchając jeszcze bardziej gromkim śmiechem. Przy okazji, Colombiana wybiła mnie z zamyślenia i chwilę później zaczęłam racjonalnie myśleć.
-Tak wybaczam ci - odezwałam się po momencie, uspokajając się trochę. - Muszę przyznać, poprawiłaś mi humor i chyba cały dzisiejszy dzień - zwróciłam się do wadery.
-Jak niby ? - spytała, dalej będąc skołowana.
-Ach, nie ważne... Na prawdę, nie ważne... - odpowiedziałam dalej po cichu trochę się jeszcze śmiejąc. Nie musiało minąć wiele czasu, a nieopanowanym śmiechem zaraziłam też Colombianę. Wtedy, to obje śmiałyśmy się bez powodu.
-Idę się przejść i uspokoić,chodź też - powiedziałam, już wtedy na prawdę próbując się wyciszyć
Poszła za mną i ruszyłyśmy przed siebie, nie mając celu... Po prostu - szłyśmy. Myślałam sobie o tym, co działo się jeszcze niedawno.
-Ej, ja też przepraszam - powiedziałam nagle z poczuciem winy.
-Za co niby ? - zapytała Colombiana, wtedy już rzeczywiście zdziwiona.
-No, wiesz... Za Sayana, nie wiedziałam, że go tak lubisz - opowiedziałam waderze.
-Dobra, nie ważne, pogadajmy o czymś innym - odpowiedziała, chcąc zmienić temat.
Wtedy właśnie nastała cisza, chodziłyśmy tak, "zwiedzając" tak kilka terenów naszej watahy.
-A może do kogoś pójdziemy? Co same zrobimy? Nic nie zrobimy.... - zaproponowałam.
-Jak chcesz, tylko do kogo ty chcesz teraz iść ? - zdziwiła się Colombiana.
-W sumie... - rozmyśliłam się. - Nie wiem, jak kogoś znajdziemy, to wtedy wrócę do tego tematu - dodałam.
Nagle zobaczyłam kilkanaście metrów przed nami czyiś cień .
-O, zobacz, ktoś tam jest! - powiedziałam do Colombiany i pobiegłam, zostawiając waderę w tyle...

Colombiana ? Ktoś ? Przepraszam, że krótkie :c

Szczęśliwego nowego roku!

 Pewnie każdy z was przeczyta to już chyba po raz setny, ale etykieta wymaga złożenia odpowiednich życzeń :)
 Wszystkiego najlepszego z okazji nowego roku 2015! Wszystkim członkom (tym przyszłym również, przeszłych na szczęście jeszcze nie ma) życzę dużo zdrowia, mało stresu, dobrych ocen i przede wszystkim dobrej weny do opowiadań (ci, którzy mieli okazję chorować na bezwenus totalus wiedzą o co mi chodzi). Mam też nadzieję, że jak na razie dobrze bawicie się pisząc opowiadania do naszej małej watahy. Członków może i jest mało, ale czytając opowiadania mam czasem niezły ubaw (w tym dobrym znaczeniu słowa "ubaw").
 A jednak prosiłbym, byście napisali w komentarzu, czy macie jakiekolwiek skargi dotyczące bloga: częstotliwości wstawiania opowiadań (która jednak w większości zależy także od was), błędów technicznych czy choćby wyglądu strony. Nie kryjcie się z krytyką. Nic nie jest idealne, a zwłaszcza internetowe watahy :)
Jeszcze raz pozdrawiam serdecznie
NyanCat^._.^~

wtorek, 30 grudnia 2014

Od Christophera (CD Moonlight)

 - Słucham? - spytała wadera. Chyba cieszyła się, że mnie widzi, co naprawdę mi się podobało.
 Już chciałem odpowiedzieć, kiedy nagle dobiegła do nas Iana.
 - O, cześć Chris! - wyszczebiotała. - Co tam?
 - Emmm...Iana? - Moonli spojrzała na nią znacząco.
 - Coś nie tak?
 - Może pójdziesz poszukać Sayana, albo Avę, co?
 Colombiana przez chwilę patrzyła to na mnie, to na Moonlight. Po chwili jednak zrozumiała o co chodzi i pożegnała się. Nie uszło mojej uwadze, że na odchodnym puściła do Moonli oko.
 - No to co chciałeś? - spytała biała wadera.
 - Chodź to ci powiem - odparłem i ruszyłem w stronę tajgi.
 Ruszyłem truchtem. Obejrzałem się za siebie i gdy upewniłem się, że Moonlight jest za mną przyspieszyłem. Wadera szybko się ze mną zrównała. Pobiegłem więc jeszcze szybciej - wilczyca nie pozostała długo w tyle. W końcu biegliśmy już przez las roześmiani jak szczenięta i nie mniej dobrze się bawiliśmy. Zatrzymaliśmy się dopiero na brzegu Oka Lasu. Padłem jak długi na mokry piasek. Byłem zdyszany, jednak Moonli wyglądała jakby w ogóle nie przebiegła jakiegoś kilometra pełnym cwałem.
 - Jakim cudem nie jesteś zmęczona? - wysapałem.
 - Lata praktyki - odparła wadera dumna ze swojego małego zwycięstwa.
 - Kiedyś będziesz musiała mnie nauczyć tych swoich tajnych technik...
 Wilczyca parsknęła śmiechem.
 - Dobrze, ale najpierw powiedz mi, co jest takie ważne? Umieram z ciekawości!
 Wstałem, wziąłem jeszcze parę głębokich wdechów. Byłem zdenerwowany jak nigdy dotąd i mam nadzieję, że przez zmęczenie nie dało się tego zobaczyć.
 - Bo widzisz... - urwałem. Nie miałem pojęcia jak to powiedzieć. Nie mogę się rozczulać słowami "Znamy się już dość długo...", bo to raczej nie w moim stylu. Chyba trzeba będzie palnąć prosto z mostu, a za tym też nie przepadam.
 Durne uczucie bezradności.
 - No o co chodzi? - powtórzyła pytanie Moonlight.
 - Czy...zostaniesz moją partnerką?

Moonlight?
(Prawdopodobnie rozpętałem burzę w komentarzach, ale mniejsza o to)

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Od Moonlight: Telepatia

W jaskiniach było przyjemnie, nic takiego się nie działo. Postanowiłam trochę posprzątać. Związałam suchą trawę w około gałązki, wyglądało to nawet jak zmiotka. Wymiotłam kurz i piach. Naznosiłam trawy i jakiś skór zwierząt. Wymościłam dokładnie każde legowisko. Umorusana kurzem, poszłam do najbliższej rzeki. Dokładnie wypłukałam futro i wysuszyłam. Zrobiło się puszyste i lśniące. Usłyszałam czyjś szloch. Trochę zaskoczona, ruszyłam w stronę źródła szlochu. Pochodził z krzaków. Od kiedy krzaki szlochają? Podeszłam i zauważyłam ciemne plamy. Rozsunęłam krzaki, które odkryły całą prawdę. To nie krzaki szlochały lecz wadera.
-Hej, czemu płaczesz?- Zapytałam troskliwym głosem. Wadera podskoczyła przerażona i otarła łzy.
-Kto płacze gdzie?- Spytała, ale głos nadal jej się załamywał, była to Iana. Uśmiechnęłam się ciepło.
-Nikt, to były tylko krzaki- Odpowiedziałam.
-Eh... Moonlight, co ty tu? Co ty tu robisz?
-Ja?- Spytałam, no cóż tak bywa... ze nie wiadomo o kogo chodzi nawet jeśli rozmawia się tylko we dwoje.- Wypłukałam sobie futro.
-Aha.. super.- Spuściła głowę, wlepiając wzrok w ziemię.
-Hmmm...- Zamyśliłam się- Chodź mam coś co poprawi ci humor.
-Nic już mi nie poprawi humoru- Wymruczała.
-Na pewno?- zawołałam do niej. Gdy byliśmy przy, rzece wepchnęłam ją do niej. Opłukała futro z błota i wyskoczyła przerażona moim gestem.
-Co to miało być?- Zapytała się z oburzeniem.
-Kąpiel- powiedziałam przeskakując rzekę, Iana zrobiła to samo.- Wiem o co chodzi. Nie musisz mi mówić. - Iana przekrzywiła głowę a ja mrugnęłam do niej. Chyba zrozumiała. Wbiegłyśmy na łąkę pięknych pachnących kwiatów.
-Wytarzaj się w nich- Powiedziałam
-Kpisz sobie!- Krzyknęła Iana
-Nie- Po tym słowie sama zaczęłam się. Kwiaty nadadzą mi delikatnego słodkiego zapachu. Wstałam uśmiechnęłam się do wadery- Jeśli cie kocha nie wybieże innej, ale uważaj na eliksiry miłosne.
I uciekłam odwróciłam się by zobaczyć czy za mną biegnie i wtedy wpadłam na Chrisa. Dosłownie wpadłam.
-Moonli!- Krzyknął
-CZo?- Spytałam speszona
-Zastanawiałem się gdzie jesteś i w tej samej chwili na mnie wpadłaś!.
-Eee, telepatia?- Zaśmiałam się.
-Muszę coś ci powiedzieć.

Chris co takiego chcesz mi powiedzieć?

Od Flokiego (CD Avy): Równowaga to podstawa

 - Teraz - odparłem wstając z ziemi - idziemy nad morze...
 Ava zamrugała parę razy zbita z tropu, po czym chyba uświadomiła sobie, że mieszamy na PÓŁWYSPIE. Popatrzyła na mnie jak na niedorozwiniętego psychicznie (już zresztą nie pierwszy raz).
 - Do lodowców? - spytała retorycznie. - W środku zimy?
 - Jakiś problem? - odparowałem swoim zwyczajowym uśmiechem.
 Wadera westchnęła.
 - Prowadź...stryjku.
 Ostatnie słowo powiedziała jednak z wyraźnym niezdecydowaniem.

 - Wyjaśnisz mi w końcu czemu to wszystko ma służyć? - zapytała zirytowana Ava na przemian szczękając zębami i wypowiadając kolejne słowa.
 Zawieja była przeraźliwa, ale według moich przewidywań powinna się niedługo skończyć.
 - Zrozumiesz, jak będziesz musiała wykorzystać nabyte umiejętności - odpowiedziałem przekrzykując wiatr.
 Ava wybełkotała coś niezrozumiałego przez śnieżycę i dam głowę, że nie były to pochlebne słowa.
 Gdy dotarliśmy do zamarzniętych brzegów wiatr ustał, a śnieg po raz pierwszy od bardzo dawna przestał padać. Znalazłem miejsce, gdzie powstawały kry. Dla próby skoczyłem na krawędź lodu. Fragment pod moimi łapami odłamał się z trzaskiem, odskoczyłem więc na stalszy grunt. Kiwnąłem głową zachęcająco.
 - I co ja mam niby teraz zrobić? - spytała wadera.
 Westchnąłem lekko zniecierpliwiony.
 - Umiesz pływać?
 - Mam skakać po krach?! - Ava od razu zrozumiała o co mi chodziło. - Chyba cię pogrzało!
 - Nie ty pierwsza to zauważyłaś - odparłem z sarkastycznym uśmiechem. - A skakanie po krach wyćiwczy twoją równowagę.
 Wskoczyłem na odpływającą krę.
 - No dawaj, pani wojownik! - krzyknąłem. - Chyba, że się boisz...
 Uśmiechnąłem się złośliwie. Wadera już szykowała się do skoku.
 To zawsze działa.

Avcia? Podejmiesz wyzwanie? :3

Od Colombiany: Pierwszy raz błagam o przebaczenie...?!

Przyznaje się. Byłam dla Diane wredna i oschła. No co poradzić? No przecież jestem wredną kobietą. Żesz jeszcze Sayan ze mną wytrzymuje. Gdy Diane odeszła obudziło sie we mnie poczucie winy. Czy kiedyś wspominałam że jednak mam poczucie winy? Pewnie nie więc teraz wiecie.
Spojrzałam z spode łba na Sayana. Nie no mam poczucie winy ale i tak mam ochotę zabić Sayana. Nie wiem czemu. Tak po prostu.
-Sorry...?-powiedział błagalnie i skulił się pod ścianą. Ooo...nie warto denerwować kobiety. Zazwyczaj to się źle kończy dla faceta.
-Miałam cie zabić...ale kogo ja potem wezmę jako kozła ofiarnego?-powiedziałam i podchodząc do niego. Pocałowałam go w czoło. Chyba się tego nie spodziewał. Przecież my kobiety jesteśmy takie spontaniczne wredoty.
-Masz za swoje. I nie myśl że jeszcze ci się upiekło.-powiedziałam stając nad nim.
-Eche?-powiedział zmieszany.
Odeszłam od niego i pobiegłam w stronę Diany. Wyniuchałam że poszła w kierunku Oka Lasu. Przeskakiwałam i przechodziłam przez mniejsze strumyki które prowadziły do Oka Lasu.
Nagle zobaczyłam Diane. Stojącą w cieniu drzew. Ledwo ją było widać dzięki jej kolorowi futra.
Wyszłam z krzaków i podeszłam do niej.
-Hej...-powiedziałam po cichu i niepewnie. Odwróciła głowę w moim kierunku. Spojrzała na mnie, opuściła łeb i zapytała:
-Ech...coś chciałaś?-powiedziała po cichu.
-Tak...chciałam cie przeprosić za moje zachowanie w stosunku do ciebie.-powiedziałam patrząc do niej. Wspominałam też że nie nienawidzę przepraszać?-No bo...tak kufa jestem wredna...przepraszam.-już całkiem na serrio...spojrzałam przed siebie. Na brzegu Oka Lasu widziałam jakieś wilki.
Diane westchnęła.
-No...jeszcze raz przepraszam. Po prostu mam taki paskudny charakter...i...czy przeprosiny będom przyjęte? Jeżeli nie to jakoś przeboleje...i ciesz się że cie przeprosiłam bo ogólnie to ja nie błagam o przebaczenie-dodałam już z uśmiechem.

Diane? Wybaczysz za moje durne postępowanie? Ploseeeeee...O,O
(A sorki za długość :c)

wtorek, 23 grudnia 2014

Od Avy (CD Flokiego)

-Tak!-odarłam prawie od razu.
Basior roześmiał się głośno co lekko zbiło mnie z tropu.Czy na pewno dobrze robię?
-Dobra-uspokoił się-Idziemy do tundry.

Z niedowierzaniem otwierałam i zamykałam oczy,odwróciłam wzrok do Flokiego. Ten uśmiechnął się ewidentnie złośliwie po czym wskazał mi ruchem głowy bym nie przerywała.
Kazał mi obserwować karibu.Niby powinnam się skupić,ale nie mogłam się powstrzymać od ciągłego zerkania na niego i upewniania się czy przypadkiem nie żartuje.Niestety...nie żartował.Zamiast myśleć wyłączne o otoczeni,tak jak mi nakazał,zastanawiałam się nad celem tego ćwiczenia.Obserwowani zwierzyny byłoby zrozumiałe gdyby szkolił mnie na łowcę,a nie na wojownika.I gdzie w tym jest sens?Może jakiś jest...ale chyba zbyt głęboki by osoba tak płytka jak ja to pojęła.
-I co widzisz?-zapytał.
Zamrugałam wyrwana zamyślenia,rozejrzałam się nerwowo ,wbiłam wzrok w karibu udając,że rozumiem i się zastanawiam,ale prawda była taka,że nic do mnie nie docierało.Chodzi mu o opis dosłowny czy może jakieś filozoficzne brednie?
-Złożoną społeczność dziczyzny...?-zerknęłam na niego kątem oka chcąc wiedzieć czy trafiłam.
Floki roześmiał się na całe gardło.Nie wiedziałam czy powinnam się czuć bardziej zażenowana czy wściekła.
-Widać,że wychowanka Kristofa!-zarechotał waląc łapą w ziemię.
Warknęłam.Podniosłam się zniecierpliwona z ziemi.
-Jako to ma cel?!-nie wytrzymałam-Od półgodziny ślęczę w tych krzakach i wybauszam oczy na karibu!Jaki to ma cel?!
Karibu zerwały się do biegu spłoszone nagłym hałasem.Wilk wyraźnie spoważniał.
-Brawo-mruknął naet na mnie nie patrząc-spłoszyłaś obiekt mojego zainteresowania.A tak po za tym-tu spojrzał na mnie-była umowa.
Burknęła jakiś niezrozumiały,nieistniejący wyraz i wróciłam na swoje miejsce.
-To co teraz?

Dokończy Floki (sory za długość)

sobota, 20 grudnia 2014

Od Diane (CD Sayana)

Stojąc tak na skraju jaskini alfy z Colombianą i Sayanem, wiedziałam, że zaraz dojdzie między nimi do bójki. Wyszłam więc stamtąd po cichu, lecz i tak oboje to zauważyli.
-Gdzie idziesz ? - zapytał Sayan już rwąc się do kolejnej wędrówki.
-Wy tu zostańcie, ja idę coś załatwić. - powiedziałam, odwracając się do nich. Po chwili, odeszłam, chyląc głowę ku soczystej, jaskrawej, pięknej zielonej trawie.
-Zostaw ją, jak chce to nie idzie - szepnęła Iana do Sayana, gdy się już oddalałam, ale na tyle głośno, że to usłyszałam...
Idąc tak zmartwiona, nawet nie wiadomo z jakiego powodu, zastanawiałam się nad głębszym sensem mojej ucieczki... No cóż... Zacznijmy od tego, że jestem typem samotnika, dlatego uciekłam. A poza tym czułam, nie mam pojęcia jak, ale czułam, że kłócili się wtedy z mojej winy, a ja nienawidzę być źródłem sporów innych. To takie nie przyjemne uczucie - czuć kiedy inni kłócą się, wdają w bójki, robią sobie na złość, nienawidzą się tylko i wyłącznie z twojego powodu. Mimo, iż pogarszałam tylko swój stan psychiczny, to takie słowa na prawdę pomagają. To właśnie dzięki nim i tej motywacji po nich jesteśmy silni, nie złamani psychicznie... Ale dość tych rozterek ! Szłam, szłam, aż doszłam do Oka Lasu. Tam spotkałam kolejne wilki.
-O nie! Następni będą się przeze mnie kłócić... - powiedziałam po cichu.

Ktoś ? Przepraszam,że krótkie, ale brak weny :(

piątek, 19 grudnia 2014

Od Sayana (CD Colombiany i Diane): Kobiety...nie rozumiem kobiet...

Łaziłem z Columbianą po terenach.Było nawet przyjemnie słońce świeciło ptaszki ćwierkały i takie tam ale jakoś nie mogłem się tym cieszyć. Spotkanie Avy zburzyło mur którym oddzielałem się od zajścia w kanionie. Szliśmy bardzo powoli a mimo tego chwiałem się na nogach i robiło mi się ciemno przed oczami. Widziałem ich.Skóra odłażąca od kości smutne pełne wyrzutu spojrzenie niewidzących martwych oczu. Kiedy znów wróciłem do w miarę normalnego świata żołądek natychmiast związał się w supeł. Zrobiło mi się gorąco a potem zimno. Potknąłem się i przewróciłem na ziemie.
-Hej mięczaku-dobiegł mnie z daleka głos Iany- wszystko w porządku?
Nie, zupełnie nic nie było w porządku. Serce zaczęło mi się tłuc jak po długim biegu a krew zaszumiała w uszach. Doleciała mnie zgniła woń rozkładu i metaliczny zapach krwi.
-Nie!-krzyknąłem trochę głośniej niż zamierzałem
-Okej-Iana odsunęła się kawałek-nie czujesz się najlepiej
-Po prostu już chodźmy-powiedziałem tak spokojnie jak tylko mogłem i najpierw powoli a potem coraz szybciej oddalałem się od tamtego miejsca.
Zanim się zorientowałem biegłem już na łeb na szyję w duł zbocza. Kilkoma susami znalazłem się na drodze którą Colombiana nazywała zielonym szlakiem. Ziemia rozmazywała się pod łapami które wybijały monotonny rytm uderzając o ziemię. Bieg pozwolił mi się na chwilkę uwolnić od myśli.
Te jednak dogoniły mnie razem z zaniepokojonym głosem Iany. Zatrzymałem się i spojrzałem za siebie Iana stała na skarpie dość daleko ode mnie. Zwolniłem.
Całe szczęście na następnym zakręcie prawie wpadłem na obcą waderę która przedstawiła się jako Diane.
Szliśmy dalej razem we trójkę. Iana wepchnęła się pomiędzy mnie a Diane i co chwile posyłała mi gniewne spojrzenia.
O co jej chodzi?
-To... -odezwała się Diane- gdzie jest wasz alfa?
-Nie mam zielonego pojęcia -odpowiedziałem i spróbowałem spojrzeć na nową wilczyce.
Natychmiast jednak widok przesłoniła mi Colombiana. Przeszywając mnie wzrokiem na wylot dawała jasno do zrozumienia, że policzy się ze mną w odpowiednim czasie. A ja wciąż nie wiedziałem o co chodzi.
Kobiety...nie rozumiem kobiet...
Kiedy wreszcie dotarliśmy do jaskini zaczęło robić się ciemno. Miałem zaprowadzić Diane do środka ale inicjatywę przejęła Iana która wydała waderę na pastwę Chrisa.
Wróciła szybko... zbyt szybko.
-Co znowu źle zrobiłem?-spytałem cicho
-Nic -pociągnęła nosem-ale i tak cię zamorduję
Skuliłem się w sobie i cofnąłem pod ścianę. Colombiana wyglądała w tej chwili na zdolną do wykonania groźby a jak wszyscy wiemy nawet piekło nie zna gniewu rozzłoszczonej kobiety.


 Colombiana? Diane? nie bijcie...proszę

Od Flokiego (CD Avy)

 Przyznam, że mój braciszek rzeczywiście nieźle się urządził. Może wataha ma trochę mało członków, ale nie można na nic się uskarżyć: jedzenie jest (w razie czego w pobliżu można trafić na karibu), miejsca jest, hierarchia w jak najlepszym porządku...Chyba przesadzałem sądząc, że Chris potrzebuje w czymś pomocy. Obsadził mnie jako marszałka wojska. Generała nadal brak i chyba tak na jakiś czas zostanie. Jak na razie z nikim poza Avą nie miałem okazji pogadać. Gdy tylko dostałem własną jaskinię padłem jak długi na ziemię. Legowisko załatwi się później. Prawda jest taka, że nie zdajesz sobie sprawy jaki jesteś padnięty dopóki nie położysz się i przymkniesz na chwilę oczy.
 Obudziłem się trochę późno, bo przed południem. Nie byłem tym usatysfakcjonowany. Przegapiłem wschód słońca, skąd więc mam się dowiedzieć na co się przygotować?
 Nieco naburmuszony zjadłem spóźnione śniadanie i usiadłem przed jaskinią. Popatrzyłem na furkoczącą na chłodnym wietrze trójkątną flagę. Przedstawiał się na niej wizerunek białego lisa owiniętego wokół lodowego kryształu, wszystko na jasno niebieskim, niemal białym tle z ciemniejszą błękitną obwódką po krawędziach flagi.
 Lis przypomniał mi o czymś, co zawsze chciałem zrobić: zobaczyć na żywo krzakogona. Pięcioogoniaste lisy podobno przynoszą szczęście jeśli się je kiedyś w życiu spotka. Więc zagłębiłem się w tajgę, dotarłem do tundry i jakąś godzinę po południu włóczyłem się już w pobliżu granicy wiecznego lodu. Niestety nic nie udało mi się znaleźć. Tylko z dalsza zauważyłem parę mamutów i trafiłem na ślad yeti. Zrezygnowany wróciłem do Osuwiska. Po drodze trafiłem na Chrisa, ale chyba nie miał ochoty na pogawędki. Chwilę później minąłem się z jakąś roztrajkotaną waderą. Zamieniła ze mną parę słów (dowiedziałem się, że ma na imię Colombiana) i poszła w swoją stronę. W końcu dotarłem do swojej jaskini.
 Wpadłem na Avę.
 - Co ty tu robisz? - spytałem zaskoczony.
 W chwili trafiła do mnie ironia całej sytuacji. Jeszcze wczoraj to ja usłyszałem od niej podobne pytanie.
 - Szukam cię - odparła.
 - A w jakim to celu? - położyłem się wygodnie oczekując dłuższego wykładu.
 Ava usiadła, wzięła głęboki oddech i odpowiedziała:
 - Muszę nauczyć się jak być wojownikiem.
 Spojrzałem na nią pytająco. Wadera przewróciła oczami i szczegółowiej wyjaśniła.
 - Jestem w tej watasze praktycznie od jej założenia. Nie mieliśmy i nadal nie mamy ani jednego nauczyciela, więc nie mogłam się od nikogo nauczyć walki, a przecież jestem wojownikiem.
 - I w czym mam ci pomóc?
 - Jesteś MARSZAŁKIEM - Ava powiedziała to takim tonem, jakby tłumaczyła osobie ułomnej, że ogień parzy, a słońce jest żółte. - Co jak co, ale chyba nie zostałeś wybrany na tą pozycję bez wyraźnego powodu...No chyba, że Chris dał ci tą robotę po znajomości...
 Parsknąłem śmiechem.
 - Cóż, widziałaś wczoraj jak się ucieszył na mój widok. Rangę bety mam murowaną - rzuciłem sarkastycznie. - Owszem, nie dostałem tej rangi bez powodu. Trochę już w życiu przeszedłem, nie jeden raz już walczyłem o swoje racje. Ale mam jedno pytanie: czy jesteś gotowa poświęcić tyle czasu ile będzie potrzeba na odpowiednią naukę?
 - To znaczy? - spytała nieco zmieszana Ava.
 - Wojownikiem nie da się być od tak - spróbowałem pstryknąć palcami, ale jako, że jestem wilkiem to nie za bardzo mi wyszło. - Może niektórzy tak myślą, ale wtedy źle podchodzą do nauki. A więc, czy jesteś gotowa znieść każde moje polecenie, nawet choćby wydawało nie wiadomo jak głupie?

Ava, wiesz na co się zgadzasz? ;)

czwartek, 18 grudnia 2014

Od Avy (CD Flokiego)

No i zostałam sama.Początkowo nie wiedziałam co mam robić.Niby Chris kazał mi zostać,ale...eh.Próbowałam zasnąć choć na chwilę,ale byłam zbyt pobudzona tym czego byłam świadkiem.Spotkanie po latach,pomyślałam z nutką rozbawienia.Chris chyba się nie ucieszył.
Na gałęzi sosny usiadł kruk.Zakrakał kilka krotnie machając skrzydłami.Chwilę potem usłyszałam kroki.Alfa szedł w towarzystwie tak zwanego Flokiego,którego imienia nie potrafiłam nie kojarzyć sobie z foką lub flakami.
-Nareszcie ziewnęłam-skoro już wypełniłam swą powinność to chyba mogę już wracać?
-Tak -odparł krótko Christopher zerkając ukradkiem na brata.
Wyczuwałam delikatne napięcie,ale zdaje się ,tylko ze strony alfy.
Przez prawie całą drogę nikt się nie odezwał.Floki chyba próbował nawiązać jakiś kontakt z drugim basiorem,ale mu się nie udało.Chris wyglądał na spiętego i chyba trochę zirytowanego.Widać było,że śpieszno mu do celu.
Wskazał mu jaskinię,powiedział coś o tym,że mu miło po czym jak najprędzej się ulotnił.
Normalnie uśmiałabym się z tego przedstawienia,ale teraz byłam zbyt zmęczona by mnie to bawiło.
Słońce już wstało,a ja ledwo powąchałam legowisko.Do południa nie byłam w stanie się podnieść.Gdyby nie dręczący mnie głód najpewniej wstałabym dopiero jutro.
Dziś znów mi się nie poszczęściło.Nie musiałam się w prawdzie zbytnio zapuszczać w tundrę by znaleźć karibu,ale duży,tłustawy samiec dostrzegł mnie już z daleka i wzbudzając panikę pozbawił szans na smaczny posiłek.Schwytanie zająca pozbawiło mnie resztki sił i nie za wiele uzupełniło.
Leżąc na trawie obok obgryzionego do kości zwierzaczka zaczęłam rozważać pewną kwestię.Chciałam zostać wojownikiem i formalnie nim zostałam,ale tak w praktyce to żaden ze mnie wojownik.Może powinnam poprosić kogoś o korepetycje?Sayan?Floki?
Ziewnęłam.Myślenie jest męczące.A może Christopher?Szybko pokręciłam głową.Od filozofa nijak się czegoś nauczyć.
Wiem bo kiedyś siostra próbowała mnie uczyć.
Czyli pozostają Say z Flokim.Ten drugi był marszałkiem więc chyba powinien umieć coś więcej,no chyba,że dostał ta posadę ze względu na spokrewnienie z alfą.Wzruszyłam ramionami.
Jeszcze rok temu chciałam jak najprędzej dorosnąć,a teraz?Chciałoby się znów być szczeniakiem od którego nie można zbyt wiele wymagać,który może zrobić w huk błędów,a można go usprawiedliwić niewiedzą,nieświadomością...
- No im dostała to com chciała -powiedziałam sama do siebie.

Nie specjalnie się rwałam do proszenia kogokolwiek o pomoc.Say był widać zajęty bo widziałam go dziś z jakąś obcą mi waderą.A co do Flokiego...chyba nigdzie się nie wybierał.Miałam jednak mętlik w głowie.Jak mam go traktować?Chrisa traktuję jak...jak opiekuna,kogoś kto mi pomógł gdy tego potrzebowałam.Jakby sie zaprzeć mogłabym go względne nazwać tatuśkiem.Więc czy to oznacza,że Floki jest moim stryjem?
W końcu dotarłam pod jaskinię marszałka.
-Raz kozie śmierć-mruknęłam dosłownie czując jak spadają moje morale.


Dokończy Floki

wtorek, 16 grudnia 2014

Od Diane

Będąc już w nowej watasze postanowiłam, że kogoś poznam, porozmawiam, żeby zabić jakoś tą nudę, która towarzyszyła mi dziś od rana. Szłam sobie po Zielonym Szlaku, z głową spuszczoną ku zielonej trawie, myśląc, gdzie można spotkać tutejsze wilki. Nagle usłyszałam czyjeś kroki i żeby na nikogo nie wpaść (co często mi się zdarza...) podniosłam wysoko łeb. Zobaczyłam przed sobą jakiegoś wilka. Sprawiał wrażenie znającego te tereny, więc pomyślałam, że może być stąd...
-Hej, należysz do tej watahy ? - spytałam uprzejmie, licząc na pozytywną odpowiedź.
-Tak, a czemu pytasz ? - zapytał.
-No cóż, jestem tu nowa i chciałam kogoś poznać... Tak przy okazji, ja jestem Diane, a ty ?
-Ja jestem Sayan.

Dokończy Sayan

Nowa wadera - Diane


niedziela, 14 grudnia 2014

Od Flokiego (CD Avy): Spotkanie rodzinne

 Spojrzałem pytająco na waderę.
 - Alfa powinien gdzieś tu być - wydawała się zadowolona faktem, że nie będzie musiała znosić mojego towarzystwa. I co ja mogę na to poradzić? Sam bym ze sobą nie wytrzymał.
 - Cudownie - mruknąłem. - Stęskniłem się już za tym jego ględzeniem o "pokoju na świecie".
 Wilczyca znów obdarzyła mnie pytającym spojrzeniem, ale nic nie powiedziała.
 Jeśli chodzi o jej zdolności tropienia to rzeczywiście nie mam tu nic do zarzucenia. Przeszliśmy jakieś parę metrów, a z krzewów przed nami wyszedł biało szary wilk. Uśmiechnąłem się promiennie, basior jednak od razu przerzucił się z pewności siebie na dezaprobatę.
 - Kristoff! Bracie! - powiedziałem wesoło.
 - Tylko nie ty... - mruknął mój młodszy braciszek i cofnął się parę kroków.
 Wadera stała zamurowana.
 - Chris, to twój brat?! - spytała basiora zaskoczona.
 - Później ci to wyjaśnię, Ava - odparł Kristoff. - Najpierw muszę pozbyć się stąd pewnego ewenementu...Poczekaj tutaj, a ty - tu popatrzył na mnie - idziesz ze mną.
 - Jak ja uwielbiam te twoje trudne słowa... - zacząłem idąc za basiorem. - "Ewenement". Co to właściwie znaczy?
 - Co ty tu robisz?!
 - Czy wszyscy w tej watasze nie umieją odpowiadać na pytania?! - westchnąłem. - Takie to trudne? Posłuchać i sensownie odpowiedzieć?
 - Nie o tym teraz rozmawiamy, Floki...
 - No proszę, czyli jednak mnie pamiętasz! Jak miło!
 - Takiego sukinsyna jak ty trudno zapomnieć - alfa był już wyraźnie zły. - Gadaj co tu robisz.
 - Zwiedzam.
 - Poważnie się pytam.
 - A ja poważnie odpowiadam, Kristoffie.
 - Nie nazywaj mnie tak.
 - Czemu? Tak masz, albo raczej MIAŁEŚ na imię. Po co je zmieniłeś? - spytałem.
 - By zapomnieć o rodzicach, rodzeństwie, watasze a przede wszystkim o TOBIE - odwarknął Chris, czy jak się tam teraz nazywa.
 - Co ja ci takiego zrobiłem?
 - Już nie pamiętasz? A kto mnie zostawił na lodzie?
 - Jakim lodzie? Mieszkaliśmy w cieplejszym klimacie - droczyłem się.
 - Porzuciłeś nas - warknął już dość głośno Christopher. - Może ojciec i matka się tym nie przejęli, ale ja tak. Byłeś jedyną normalną osobą w całej watasze, a gdy odszedłeś już nie miałem żadnej pomocy, żadnego oparcia...
 - A ty jak zwykle wszystkim za bardzo się przejmujesz - uśmiechnąłem się złośliwie. - Jak jakaś panienka. Przecież dorobiłeś się całkiem dobrych terenów, watahy, a z tego co mi wspomniała niejaka Ava to nawet partnerki.
 Basior zamilkł zaskoczony.
 - To już nie twój interes. Wynoś się z mojego życia, albo sam cię zawlokę do granicy.
 Westchnąłem zniecierpliwiony. Ta kłótnia zaczynała mnie nudzić.
 - Posłuchaj Kristo...Chris - powiedziałem spokojnie. - Jeszcze nie wiem, czy chcę tu zostać. Pozwól odpocząć parę dni, a przede wszystkim daj mi szansę się zrehabilitować. Mogę ci pomóc ogarnąć to wszystko. Tylko daj mi drugą szansę.
 Chris zamyślił się chwilę. Spojrzałem na niego z nadzieją. Co jak co, ale chyba czas się ustatkować. A gdzie lepiej będzie mi się mieszkało, jak w sąsiedztwie z braciszkiem?
 - Niech ci będzie - mruknął alfa. - Pokażę ci gdzie będziesz mieszkał.
 Ruszyłem za bratem z powrotem w stronę miejsca, gdzie czekała na nas Ava. Byłem w o wiele lepszym nastroju. Spojrzałem wyżej na sosnową gałąź. Siedział na niej ten sam kruk. Uśmiechnąłem się do niego w formie podziękowania.

Dokończy Ava (bo Chris chyba nie ma humoru)

Od Christophera (CD Moonlight)

 Rozmawialiśmy o wszystkim co tylko wiedzieliśmy. Ja dzieliłem się swoją wiedzą, Moonlight swoją. Okazało się, że wie nawet więcej niż ja. I wszystko byłoby super fajnie, gdyby nie jeden, mały, ale jakże irytujący szczegół.
 Stanąłem w miejscu wpatrując się w przedmiot mojego zaniepokojenia.
 - Coś się stało? - spytała wadera zaniepokojona.
 - Nie, nic takiego - odparłem. - Wybacz, ale muszę coś koniecznie sprawdzić. Do zobaczenia jutro.
 Moonlight zrobiła nieco zawiedzioną minę, ale nie oporowała. Chyba była nawet bardziej zmęczona dniem niż ja.
 Podszedłem do owego źródła zaniepokojenia.
 A było to małe, czerwone piórko uczepione gałązki jeżyny.
 Pełen czegoś między niepokojem a niedowierzaniem ruszyłem pochodzącym od pióra tropem. I - niestety - prowadził on w stronę Osuwiska.

Od Avy (CD Flokiego)

Szczęka mi opadła. Przez chwilę nie mogłam oderwać wzroku od miejsca w,którym przed chwilą siedział kruk. On ,,gadał" (bo to było raczej wysłuchanie relacji) z PTAKIEM. PTA-KIEM. To wydarzenie znacznie spotęgowało moje wrażenie,że basior jest niespełna rozumu.
-K-kruk...-wydusiłam z trudem.
-Nie gadaj! A ja myślałem, że mewa!
Jego sarkazm automatycznie przywrócił mnie do porządku. Wyprostowałam się dumnie i zmierzyłam go wzrokiem. Ani trochę nie chciało mi się prowadzać go gdzieś po nocach. Po pierwsze jakoś nie zrobił na mnie dobrego wrażenia, po drugie jest późno, w brzuchu burczy i chce mi się spać. I po trzecie, najważniejsze, nie wiem gdzie jest Chris.
-To jak? Zaprowadzisz mnie czy sam mam go poszukać.
Westchnęłam z rezygnacją. Im szybciej znajdę alfkę, tym szybciej będę mogła się położyć.
-Taaa...ale tak właściwie to nie wiem gdzie jest -wzruszyłam ramionami- Ostatnio widziałam go gdzieś na północy...-zawahałam się-Razem z Moonlight...
Przerwał mi donośny, przepełniony czymś na kształt podziwu gwizd.
-Jak raz by mu się coś udało-mruknął Floki uśmiechając się złośliwie -Nie mogę się doczekać rozmowy.
Miałam spytać go skąd tak właściwie zna Christophera, ale wstrzymałam się zakładając, że jeszcze będzie okazja się tego dowiedzieć. A jeśli nie to trudno, moje życie wiele nie straci na tym drobiazgu.
Przez całą drogę towarzyszyło mi jakieś napięcie. Zdecydowanie nie z powodu towarzystwa. Po prostu zmęczenie, irytacja, zniecierpliwienie...wszystko to razem nie było dobrym połączeniem, a wręcz mieszanką wybuchową. Zdecydowałam się nie rozmawiać z Flokim. Założyłam,że to tylko zwiększy zdenerwowanie. Ostatecznie jednak do tych nerwów dołączyła się nuda. Trzeba więc było podjąć się wyzwania-rozmowy.
-A właśnie-zaczęłam-Do alfki może być mała kolejka.
-Jaka dokładniej?
-Oprócz ciebie jeszcze jeden basior nie zaliczył wciąż rozmowy z Chrisem...-zawiesiłam głos-...Bo ty chcesz dołączyć, tak?
-To się dopiero okaże-odparł z uśmiechem-Nie wiadomo czy zechce mnie przyjąć.
Ponownie powstrzymałam się od pytań. Jeśli mam to kiedyś zrozumieć-zrozumiem. A jeśli nie-nie zrozumiem. Krótka piłka, jeśli coś ma się zdarzyć to się zdarzy, a jeśli nie ma się zdarzyć, nie zdarzy.
-Chyba coś mam-szepnęłam węsząc.
-Taa....co jest.

Dokończy Floki. Chciałam napisać więcej,ale boję się znowu komuś wciąć.

piątek, 12 grudnia 2014

Od Flokiego (CD Avy): Jak miło poznawać nowe osoby...

 Obejrzałem skórę ze wszystkich stron. Nawet podniosłem ją lekko, by spojrzeć pod spód. Wadera stała jak zamurowana.
 - Co ty robisz w mojej jaskini?! - parsknęła w końcu oburzona.
 - Zwiedzam - odparłem. - Chyba nie jesteś z natury kulturalna, co?
 - Że co, proszę?
 - Po pierwsze unikasz pytań, a po drugie nie tak traktuje się gości...
 Nieznajoma popatrzyła na mnie z politowaniem.
 - Koleś, ja cię nie znam.
 - Ja ciebie też - uśmiechnąłem się złośliwie i spojrzałem na nią krótko. - Jesteśmy kwita. Masz coś do jedzenia? Konam z głodu...
 Wilczyca pokręciła z niedowierzaniem głową. Wróciłem do oględzin mamuciej skóry. Nie miałem okazji oglądać żywego mamuta od jakichś trzech lat. Myślałem, że wyginęły i jak na razie skóra nie robiła mi większych nadziei, żebym się mylił. Powąchałem ją, urwałem trochę włosia i pomiąłem je w łapie. Tymczasem wadera nadal gapiła się na mnie jak na co najmniej chorego psychicznie.
 - Czy ty się dobrze czujesz? - spytała w końcu.
 - Wiesz, ostatnio mnie katar męczy, ale poza tym wszystko w porządku. Dzięki za troskę - odburknąłem zbyt zajęty swoim małym odkryciem. - Ten, kto zabił tego mamuta ściągnął na siebie wielki, oj wielki gniew. Młode nigdy nie zapomni...
 Wilczyca warknęła zniecierpliwiona.
 - Co ty chrzanisz? A zresztą, wynoś się stąd!
 - Hola, hola, młoda damo! - wadera fuknęła z oburzenia na ostatnie słowa. - Nie wyrzuca się nikogo za próg. I tak zamierzałem wychodzić.
 - No nareszcie jakaś rozsądna decyzja... - wilczyca teatralnie machnęła łapą w stronę wyjścia.
 Przewróciłem oczami i ruszyłem spokojnie jak gdyby nigdy nic. Ledwo przestąpiłem próg, a na ziemi, jakiś metr ode mnie wylądował kruk. Spojrzałem na niego ciekawie i uśmiechnąłem się.
 - Witaj przyjacielu - zacząłem nie przejmując się ciekawską nieznajomą. - Co masz mi do powiedzenia?
 Ptaszysko zakrakało trzy razy. Zmrużyłem oczy, uśmiech spełzł mi z pyska. W końcu kruk odleciał. Odprowadziłem go chwilę wzrokiem, po czym znów się uśmiechnąłem i odwróciłem z powrotem w stronę wadery.
 - Zaszła mała zmiana planów - powiedziałem wesoło. Pokłoniłem się krótko. - Floki, do usług. A teraz czy szanowna pani mogłaby mnie zaprowadzić do swojego alfy?

Dokończy Ava

Od Avy (CD Colombiany)

-Krwiofobia?-Colombiana uśmiechnęła się złośliwie-Niby wojownik,a jednak...
-Cicho!-uciął niespodziewanie Sayan.
Jego głos był nieco zbyt nerwowy i ,,ostry" niźli wymagała tego sytuacja.Może nie chodzi o samą krew a jakieś złe skojarzenie?Może widział zmasakrowane zwłoki w wąwozie?
-Ty też to widziałeś?-spytałam.
-Ale co?-spytał choć chyba znał odpowiedź.
-To w wąwozie.
Basior niechętnie pokiwał głową.Nieco mnie to zdziwiło.On przeżywałby to gorzej ode mnie?
-Wiesz co się stało?-dopytywałam.
Spojrzał na mnie.Jego pysk wyrażał bezradność,smutek,przez chwilę zdawało mi się ,że dostrzegam też płomień gniewu w oczach,ale to mogło mi się po prostu przewidzieć.
-Nie-odparł w końcu robiąc się jeszcze bardziej smętny.
Mruknęłam coś niewyraźnie i podeszłam do martwego zwierzątka.Wbiłam kły w miękkie ciało.Pożegnałam się z Colombianą.

Samotne spacery zawsze mnie nudziły,ale ten był inny... miałam nad czym myśleć.Było już dość późno,a zając nie był w stanie zadowolić zrzędliwego żołądka na długo.Trzeba było coś upolować.Ku swojemu niezadowoleniu zorientowałam się,że w okolicy nie znajdę niczego lepszego od kolejnego zająca.
Głośno wypuściłam powietrze i ruszyłam w stronę jaskiń.
Moja jaskinia nieco różniła się od reszty.No było w niej legowisko jak to na mieszkanie przystało,ale na ścianie,nie daleko szukając,wisiała skóra mamuta upolowanego przez...no właśnie,przez kogo?Tych łowców oczywiście.
Położyłam zajęcze futro w koncie i padłam bezwładnie na legowisko.Skóry wyrzucam tylko gdy jest taka potrzeba,czyli gdy stwierdzę, że nie nadają się do jakiegokolwiek użytku.Czy ta się nadal jeszcze nie sprawdziłam.Nie miałam na to ochoty.W ogóle na nic nie miałam w tej chwili ochoty.Reakcja Sayana na odrobinę krwi była zbyt zaskakująca by tak po prostu ją zignorować.
Naglę usłyszałam jakiś szelest.Obok jaskini przefrunął jakiś cień.Na ścianie pojawiła się sylwetka wilka.Spojrzałam w przeciwnym kierunku.Mając księżyc z tyłu,przy ujściu jaskini stał obcy mi wilk.Założyłam ,że to jeden z tych łowców.
-Cisza nocna-mruknęłam chwytając w zęby leżącą gdzieś z boku skórę i zarzucając ją sobie na głowę.
Nie ukrywam,że zaskoczył mnie fakt iż wilk rzeczywiście odszedł.Słychać było oddalające się kroki.Z początku próbowałam zasnąć,a w miarę tego jak nieznajomy się oddalał wzrastała moja ciekawość.A co jeśli to szpieg?Albo złodziej?A może....bezdomny?,,Bezdomni roznoszą zarazki"przypomniałam sobie moje obawy gdy zobaczyłam po raz pierwszy Colombiane.
Wybiegłam z jaskini.Złapałam nawet trop,ale zrezygnowałam z pościgu uświadamiając sobie jakie to głupie i nieprzemyślane.Znajdę go i co zrobię?Spytam,,Kim jesteś co tu robisz"?To brzmi drętwo i lepiej by brzmiało w pysku kogoś kto coś więcej znaczy,na przykład alfy.A nawet gdyby to co mi odpowie?Możliwości jest w huk.Może nic nie powiedzieć,nikt mu nie broni okazać się szpiegiem i jednym z tych łowców.Była też szansa na to,że po prostu chce do nas dołączyć no i jeszcze kilka innych możliwości plus poprawka na to,że czegoś nie przewidziałam.
Sprawdziłam czy może nie zakosił czegoś wartościowego,a gdy okazało się,że niczego nie ubyło(nawet jednej karteczki czy notatki Chrisa) wróciłam do jaskini.
Był tam i...oglądał mamucią skórę na ścianie.To pół biedy bardziej mnie zdziwiły pierwsze wypowiedziane słowa:
-Macie tu mamuty?

Floki?