piątek, 19 grudnia 2014

Od Flokiego (CD Avy)

 Przyznam, że mój braciszek rzeczywiście nieźle się urządził. Może wataha ma trochę mało członków, ale nie można na nic się uskarżyć: jedzenie jest (w razie czego w pobliżu można trafić na karibu), miejsca jest, hierarchia w jak najlepszym porządku...Chyba przesadzałem sądząc, że Chris potrzebuje w czymś pomocy. Obsadził mnie jako marszałka wojska. Generała nadal brak i chyba tak na jakiś czas zostanie. Jak na razie z nikim poza Avą nie miałem okazji pogadać. Gdy tylko dostałem własną jaskinię padłem jak długi na ziemię. Legowisko załatwi się później. Prawda jest taka, że nie zdajesz sobie sprawy jaki jesteś padnięty dopóki nie położysz się i przymkniesz na chwilę oczy.
 Obudziłem się trochę późno, bo przed południem. Nie byłem tym usatysfakcjonowany. Przegapiłem wschód słońca, skąd więc mam się dowiedzieć na co się przygotować?
 Nieco naburmuszony zjadłem spóźnione śniadanie i usiadłem przed jaskinią. Popatrzyłem na furkoczącą na chłodnym wietrze trójkątną flagę. Przedstawiał się na niej wizerunek białego lisa owiniętego wokół lodowego kryształu, wszystko na jasno niebieskim, niemal białym tle z ciemniejszą błękitną obwódką po krawędziach flagi.
 Lis przypomniał mi o czymś, co zawsze chciałem zrobić: zobaczyć na żywo krzakogona. Pięcioogoniaste lisy podobno przynoszą szczęście jeśli się je kiedyś w życiu spotka. Więc zagłębiłem się w tajgę, dotarłem do tundry i jakąś godzinę po południu włóczyłem się już w pobliżu granicy wiecznego lodu. Niestety nic nie udało mi się znaleźć. Tylko z dalsza zauważyłem parę mamutów i trafiłem na ślad yeti. Zrezygnowany wróciłem do Osuwiska. Po drodze trafiłem na Chrisa, ale chyba nie miał ochoty na pogawędki. Chwilę później minąłem się z jakąś roztrajkotaną waderą. Zamieniła ze mną parę słów (dowiedziałem się, że ma na imię Colombiana) i poszła w swoją stronę. W końcu dotarłem do swojej jaskini.
 Wpadłem na Avę.
 - Co ty tu robisz? - spytałem zaskoczony.
 W chwili trafiła do mnie ironia całej sytuacji. Jeszcze wczoraj to ja usłyszałem od niej podobne pytanie.
 - Szukam cię - odparła.
 - A w jakim to celu? - położyłem się wygodnie oczekując dłuższego wykładu.
 Ava usiadła, wzięła głęboki oddech i odpowiedziała:
 - Muszę nauczyć się jak być wojownikiem.
 Spojrzałem na nią pytająco. Wadera przewróciła oczami i szczegółowiej wyjaśniła.
 - Jestem w tej watasze praktycznie od jej założenia. Nie mieliśmy i nadal nie mamy ani jednego nauczyciela, więc nie mogłam się od nikogo nauczyć walki, a przecież jestem wojownikiem.
 - I w czym mam ci pomóc?
 - Jesteś MARSZAŁKIEM - Ava powiedziała to takim tonem, jakby tłumaczyła osobie ułomnej, że ogień parzy, a słońce jest żółte. - Co jak co, ale chyba nie zostałeś wybrany na tą pozycję bez wyraźnego powodu...No chyba, że Chris dał ci tą robotę po znajomości...
 Parsknąłem śmiechem.
 - Cóż, widziałaś wczoraj jak się ucieszył na mój widok. Rangę bety mam murowaną - rzuciłem sarkastycznie. - Owszem, nie dostałem tej rangi bez powodu. Trochę już w życiu przeszedłem, nie jeden raz już walczyłem o swoje racje. Ale mam jedno pytanie: czy jesteś gotowa poświęcić tyle czasu ile będzie potrzeba na odpowiednią naukę?
 - To znaczy? - spytała nieco zmieszana Ava.
 - Wojownikiem nie da się być od tak - spróbowałem pstryknąć palcami, ale jako, że jestem wilkiem to nie za bardzo mi wyszło. - Może niektórzy tak myślą, ale wtedy źle podchodzą do nauki. A więc, czy jesteś gotowa znieść każde moje polecenie, nawet choćby wydawało nie wiadomo jak głupie?

Ava, wiesz na co się zgadzasz? ;)

2 komentarze:

  1. Nie....nie wiem......I to mi się właśnie podoba!!!^^

    Ava(Chris masz być ze mnie dumny!)

    OdpowiedzUsuń

Pamiętaj o podpisie swojego komentarza. Każdy anonimowy komentarz będzie usuwany.