Obudziłem się, jak zresztą zwykle, w swojej jaskini. Niby nic się nie stało. Wszystko na swoim miejscu. Więc czemu czułem się, jakby moje życie diametralnie się zmieniło?
Na mniejszym posłaniu spała zwinięta w kłębek Ava. Jednak kupka kości obok zdradzała, że wadera już wcześniej wstała, zjadła śniadanie, po czym znów zasnęła. ,,Czyli jednak nie jestem jedynym rannym ptaszkiem na Osuwisku" pomyślałem z uśmiechem i wstałem. Sam zjadłem coś na szybko i wyszedłem na zewnątrz. Na środku okrągłego placu trochę poniżej mojej jaskini stał jak zawsze maszt, a na szczycie łopotała trójkątna flaga z emblematem białego lisa i kryształu lodu na jasnobłękitnym tle. Z tej wysokości mogłem zobaczyć całe rubieże. Nie uszedł więc mojej uwadze znikający w lesie ogon Colombiany. Nie przejąłem się tym zbytnio. Iana jest dorosła i wie, że musi na siebie uważać. Jeśli nie trafi na nic ponad jej siły wszystko będzie w porządku.
Nie myśląc wiele - niespodzianka! - ruszyłem w jej ślady. Nie w sensie, że ją śledziłem. Po prostu podzieliłem pomysł spaceru. A nawet wiedziałem gdzie konkretnie chcę iść...
Biegnąc truchtem przez las wrócił ten okrutny natłok myśli i problemów. Powróciły pytania z wczorajszego dnia: co zabiło tego niewinnego krzakogona oraz skąd ja znam Moonlight? Pierwsze myślałem, że pewnie mi tylko kogoś przypomina z wyglądu, ale wieczorem porzuciłem ten zamysł. Ja naprawdę już kiedyś ją spotkałem, ale wtedy pewnie się nie przedstawiła. Mam dobrą pamięć do imion, a jej imienia nie kojarzę.
W końcu wybiegłem na równiny tundry. W nocy musiał tu padać deszcz, bo grunt był rozmokły, jego woń drażniła mój nos. Nad żółtymi trawami unosiła się gęsta, poranna mgła nadając okolicy grozy, jakby za nią czekało jakieś monstrum. Ruszyłem przed siebie licząc, że trafię na trop jakichś zwierząt. Nie przeliczyłem się. Wyczułem kiriny. Zapach zawiódł mnie idealnie na ich obecne pastwisko!
Gdzieś w oddali zahukała sowa.
Widok stada aż zaparł mi dech. Jeszcze nigdy nie widziałem tylu, bo aż dziesięciu osobników w jednym miejscu. Dumne, smukłe zwierzęta spokojnie pasły się na mokrych, czerwonych trawach chcąc nabrać energii przed kolejnymi przenosinami. Zatrzymałem się. Przewodnik stada, szaro-błękitny samiec o mocno zakręconym już rogu i czterech wąsach czuciowych podniósł łeb i spojrzał prosto na mnie. Położyłem się na ziemi dając znak, że nie chcę im zrobić krzywdy. Kirin patrzył na mnie podejrzliwie jeszcze przez parę chwil, po czym wrócił do posiłku. Przyglądałem się ruchom dostojnych stworzeń, rejestrowałem w pamięci każdy szczegół.
Siedziałbym tak aż do odejścia stada, gdyby nie pewna przeszkoda. Do moich nozdrzy dotarł zapach...wilków.
Rozejrzałem się czujnie. Nie wstawałem, nie chcąc niepotrzebnie przeszkadzać kirinom. W końcu w mgle zauważyłem zarysowaną, ciemną sylwetkę. Po chwili pojawiły się jeszcze dwie. Basiory trzymały głowy nisko przy ziemi, nie ukrywając swoich zamiarów. Nie zauważyli mnie. Wzrok utkwili w młodej samicy, nieco oddalonej od reszty. Nagle pierwszy wilk zerwał się do biegu. Nie czekałem. Poderwałem się z miejsca z zamiarem przecięcia kłusownikowi drogi. Nie poszło dokładnie według moich planów. Zamiast go zatrzymać zderzyłem się z nim. Nie mniej jednak poskutkowało. Przetoczyliśmy się na bok. Kiriny uciekły ostrzeżone hałasem. Szamotałem się z wilkiem jeszcze paręnaście sekund aż w końcu przyszpiliłem go do podłoża. Był na oko moim rówieśnikiem i gdyby nie element zaskoczenia prawdopodobnie przegrałbym ten krótki pojedynek. Towarzysze kłusownika podbiegli, ale nie odważyli się podejść bliżej niż półtorej metra. Byli zdecydowanie młodsi ode mnie i tego tutaj.
- Puszczaj mnie, idioto! - warknął przytrzymywany przeze mnie basior. - Przez ciebie straciłem łup!
- Łup?! - byłem oburzony. - To żywe stworzenia! I do tego pod ochroną...
- Niby czyją?!
- Mojej watahy!
Basior ucichł. Jego kumple popatrzyli po sobie z zakłopotaniem. Nie będę się chwalił, że jak na razie członków jest czterech, w czym tylko ja jestem samcem.
- J-j-ja nie wiedziałem! - mruknął rozpaczliwie kłusownik. Kłamał. To było widać.
- Matka nie uczyła, że nie wolno kłamać? Tą samicę krzakogona też zabiłeś przypadkiem, co?!
Basior przełknął ślinę. Złapałem tego mordercę. Reszta też niczemu mu nie ustępowała. Skąd ja to znam...Chuligani chcący się komuś przypodobać, mordują jakieś bezbronne, aczkolwiek niesamowite zwierzęta i wracają do swoich rozpowiadając, jacy to są niesamowici z nich łowcy.
- Teraz cię puszczę - powiedziałem cicho, z naciskiem - i zabierzesz stąd swoich koleżków. Jeśli jeszcze raz was tu zobaczę, lub choćby trafię na wasz trop to was zwiążę i podrzucę jakiemuś yeti. Czy to jasne?!
Dwaj pozostali rzucili się natychmiast do ucieczki. Puściłem basiora i odprowadzałem go wzrokiem, aż zniknął w mgle. Pokręciłem z niedowierzaniem głową. Że też akurat tutaj musieli sobie wymyślić polowania. Nagle ktoś z tyłu powiedział:
- Nieźle ich pogoniłeś.
Odwróciłem się gwałtownie. Na szczęście to była tylko Moonlight. Obok wylądowała ta sama sowa, która ją do nas zaprowadziła. ,,Czyli tylko Ava pomyślała zdrowo i poszła spać" stwierdziłem w myślach.
- To...mój obowiązek - mruknąłem. Nie widziałem w tym nic niezwykłego.
Zapadła chwila niepewnej ciszy.
- Aaa...co ty tu robisz? - spytałem chcąc nawiązać rozmowę.
- Właściwie, to chyba to samo co ty.
- Też przyglądałaś się kirinom?
- No...można to tak nazwać...
Wadera ukrywała swój prawdziwy cel podróży tutaj. Nie wypytywałem niepotrzebnie. Nadal męczyła mnie ta niepewność, skąd ja ją kojarzę. W końcu nie wytrzymałem.
- Mam takie pytanie - zacząłem. - Czy ja cię już kiedyś nie spotkałem? To znaczy, zanim dołączyłaś do watahy...
Moonlight, dokończysz?