wtorek, 30 grudnia 2014

Od Christophera (CD Moonlight)

 - Słucham? - spytała wadera. Chyba cieszyła się, że mnie widzi, co naprawdę mi się podobało.
 Już chciałem odpowiedzieć, kiedy nagle dobiegła do nas Iana.
 - O, cześć Chris! - wyszczebiotała. - Co tam?
 - Emmm...Iana? - Moonli spojrzała na nią znacząco.
 - Coś nie tak?
 - Może pójdziesz poszukać Sayana, albo Avę, co?
 Colombiana przez chwilę patrzyła to na mnie, to na Moonlight. Po chwili jednak zrozumiała o co chodzi i pożegnała się. Nie uszło mojej uwadze, że na odchodnym puściła do Moonli oko.
 - No to co chciałeś? - spytała biała wadera.
 - Chodź to ci powiem - odparłem i ruszyłem w stronę tajgi.
 Ruszyłem truchtem. Obejrzałem się za siebie i gdy upewniłem się, że Moonlight jest za mną przyspieszyłem. Wadera szybko się ze mną zrównała. Pobiegłem więc jeszcze szybciej - wilczyca nie pozostała długo w tyle. W końcu biegliśmy już przez las roześmiani jak szczenięta i nie mniej dobrze się bawiliśmy. Zatrzymaliśmy się dopiero na brzegu Oka Lasu. Padłem jak długi na mokry piasek. Byłem zdyszany, jednak Moonli wyglądała jakby w ogóle nie przebiegła jakiegoś kilometra pełnym cwałem.
 - Jakim cudem nie jesteś zmęczona? - wysapałem.
 - Lata praktyki - odparła wadera dumna ze swojego małego zwycięstwa.
 - Kiedyś będziesz musiała mnie nauczyć tych swoich tajnych technik...
 Wilczyca parsknęła śmiechem.
 - Dobrze, ale najpierw powiedz mi, co jest takie ważne? Umieram z ciekawości!
 Wstałem, wziąłem jeszcze parę głębokich wdechów. Byłem zdenerwowany jak nigdy dotąd i mam nadzieję, że przez zmęczenie nie dało się tego zobaczyć.
 - Bo widzisz... - urwałem. Nie miałem pojęcia jak to powiedzieć. Nie mogę się rozczulać słowami "Znamy się już dość długo...", bo to raczej nie w moim stylu. Chyba trzeba będzie palnąć prosto z mostu, a za tym też nie przepadam.
 Durne uczucie bezradności.
 - No o co chodzi? - powtórzyła pytanie Moonlight.
 - Czy...zostaniesz moją partnerką?

Moonlight?
(Prawdopodobnie rozpętałem burzę w komentarzach, ale mniejsza o to)

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Od Moonlight: Telepatia

W jaskiniach było przyjemnie, nic takiego się nie działo. Postanowiłam trochę posprzątać. Związałam suchą trawę w około gałązki, wyglądało to nawet jak zmiotka. Wymiotłam kurz i piach. Naznosiłam trawy i jakiś skór zwierząt. Wymościłam dokładnie każde legowisko. Umorusana kurzem, poszłam do najbliższej rzeki. Dokładnie wypłukałam futro i wysuszyłam. Zrobiło się puszyste i lśniące. Usłyszałam czyjś szloch. Trochę zaskoczona, ruszyłam w stronę źródła szlochu. Pochodził z krzaków. Od kiedy krzaki szlochają? Podeszłam i zauważyłam ciemne plamy. Rozsunęłam krzaki, które odkryły całą prawdę. To nie krzaki szlochały lecz wadera.
-Hej, czemu płaczesz?- Zapytałam troskliwym głosem. Wadera podskoczyła przerażona i otarła łzy.
-Kto płacze gdzie?- Spytała, ale głos nadal jej się załamywał, była to Iana. Uśmiechnęłam się ciepło.
-Nikt, to były tylko krzaki- Odpowiedziałam.
-Eh... Moonlight, co ty tu? Co ty tu robisz?
-Ja?- Spytałam, no cóż tak bywa... ze nie wiadomo o kogo chodzi nawet jeśli rozmawia się tylko we dwoje.- Wypłukałam sobie futro.
-Aha.. super.- Spuściła głowę, wlepiając wzrok w ziemię.
-Hmmm...- Zamyśliłam się- Chodź mam coś co poprawi ci humor.
-Nic już mi nie poprawi humoru- Wymruczała.
-Na pewno?- zawołałam do niej. Gdy byliśmy przy, rzece wepchnęłam ją do niej. Opłukała futro z błota i wyskoczyła przerażona moim gestem.
-Co to miało być?- Zapytała się z oburzeniem.
-Kąpiel- powiedziałam przeskakując rzekę, Iana zrobiła to samo.- Wiem o co chodzi. Nie musisz mi mówić. - Iana przekrzywiła głowę a ja mrugnęłam do niej. Chyba zrozumiała. Wbiegłyśmy na łąkę pięknych pachnących kwiatów.
-Wytarzaj się w nich- Powiedziałam
-Kpisz sobie!- Krzyknęła Iana
-Nie- Po tym słowie sama zaczęłam się. Kwiaty nadadzą mi delikatnego słodkiego zapachu. Wstałam uśmiechnęłam się do wadery- Jeśli cie kocha nie wybieże innej, ale uważaj na eliksiry miłosne.
I uciekłam odwróciłam się by zobaczyć czy za mną biegnie i wtedy wpadłam na Chrisa. Dosłownie wpadłam.
-Moonli!- Krzyknął
-CZo?- Spytałam speszona
-Zastanawiałem się gdzie jesteś i w tej samej chwili na mnie wpadłaś!.
-Eee, telepatia?- Zaśmiałam się.
-Muszę coś ci powiedzieć.

Chris co takiego chcesz mi powiedzieć?

Od Flokiego (CD Avy): Równowaga to podstawa

 - Teraz - odparłem wstając z ziemi - idziemy nad morze...
 Ava zamrugała parę razy zbita z tropu, po czym chyba uświadomiła sobie, że mieszamy na PÓŁWYSPIE. Popatrzyła na mnie jak na niedorozwiniętego psychicznie (już zresztą nie pierwszy raz).
 - Do lodowców? - spytała retorycznie. - W środku zimy?
 - Jakiś problem? - odparowałem swoim zwyczajowym uśmiechem.
 Wadera westchnęła.
 - Prowadź...stryjku.
 Ostatnie słowo powiedziała jednak z wyraźnym niezdecydowaniem.

 - Wyjaśnisz mi w końcu czemu to wszystko ma służyć? - zapytała zirytowana Ava na przemian szczękając zębami i wypowiadając kolejne słowa.
 Zawieja była przeraźliwa, ale według moich przewidywań powinna się niedługo skończyć.
 - Zrozumiesz, jak będziesz musiała wykorzystać nabyte umiejętności - odpowiedziałem przekrzykując wiatr.
 Ava wybełkotała coś niezrozumiałego przez śnieżycę i dam głowę, że nie były to pochlebne słowa.
 Gdy dotarliśmy do zamarzniętych brzegów wiatr ustał, a śnieg po raz pierwszy od bardzo dawna przestał padać. Znalazłem miejsce, gdzie powstawały kry. Dla próby skoczyłem na krawędź lodu. Fragment pod moimi łapami odłamał się z trzaskiem, odskoczyłem więc na stalszy grunt. Kiwnąłem głową zachęcająco.
 - I co ja mam niby teraz zrobić? - spytała wadera.
 Westchnąłem lekko zniecierpliwiony.
 - Umiesz pływać?
 - Mam skakać po krach?! - Ava od razu zrozumiała o co mi chodziło. - Chyba cię pogrzało!
 - Nie ty pierwsza to zauważyłaś - odparłem z sarkastycznym uśmiechem. - A skakanie po krach wyćiwczy twoją równowagę.
 Wskoczyłem na odpływającą krę.
 - No dawaj, pani wojownik! - krzyknąłem. - Chyba, że się boisz...
 Uśmiechnąłem się złośliwie. Wadera już szykowała się do skoku.
 To zawsze działa.

Avcia? Podejmiesz wyzwanie? :3

Od Colombiany: Pierwszy raz błagam o przebaczenie...?!

Przyznaje się. Byłam dla Diane wredna i oschła. No co poradzić? No przecież jestem wredną kobietą. Żesz jeszcze Sayan ze mną wytrzymuje. Gdy Diane odeszła obudziło sie we mnie poczucie winy. Czy kiedyś wspominałam że jednak mam poczucie winy? Pewnie nie więc teraz wiecie.
Spojrzałam z spode łba na Sayana. Nie no mam poczucie winy ale i tak mam ochotę zabić Sayana. Nie wiem czemu. Tak po prostu.
-Sorry...?-powiedział błagalnie i skulił się pod ścianą. Ooo...nie warto denerwować kobiety. Zazwyczaj to się źle kończy dla faceta.
-Miałam cie zabić...ale kogo ja potem wezmę jako kozła ofiarnego?-powiedziałam i podchodząc do niego. Pocałowałam go w czoło. Chyba się tego nie spodziewał. Przecież my kobiety jesteśmy takie spontaniczne wredoty.
-Masz za swoje. I nie myśl że jeszcze ci się upiekło.-powiedziałam stając nad nim.
-Eche?-powiedział zmieszany.
Odeszłam od niego i pobiegłam w stronę Diany. Wyniuchałam że poszła w kierunku Oka Lasu. Przeskakiwałam i przechodziłam przez mniejsze strumyki które prowadziły do Oka Lasu.
Nagle zobaczyłam Diane. Stojącą w cieniu drzew. Ledwo ją było widać dzięki jej kolorowi futra.
Wyszłam z krzaków i podeszłam do niej.
-Hej...-powiedziałam po cichu i niepewnie. Odwróciła głowę w moim kierunku. Spojrzała na mnie, opuściła łeb i zapytała:
-Ech...coś chciałaś?-powiedziała po cichu.
-Tak...chciałam cie przeprosić za moje zachowanie w stosunku do ciebie.-powiedziałam patrząc do niej. Wspominałam też że nie nienawidzę przepraszać?-No bo...tak kufa jestem wredna...przepraszam.-już całkiem na serrio...spojrzałam przed siebie. Na brzegu Oka Lasu widziałam jakieś wilki.
Diane westchnęła.
-No...jeszcze raz przepraszam. Po prostu mam taki paskudny charakter...i...czy przeprosiny będom przyjęte? Jeżeli nie to jakoś przeboleje...i ciesz się że cie przeprosiłam bo ogólnie to ja nie błagam o przebaczenie-dodałam już z uśmiechem.

Diane? Wybaczysz za moje durne postępowanie? Ploseeeeee...O,O
(A sorki za długość :c)

wtorek, 23 grudnia 2014

Od Avy (CD Flokiego)

-Tak!-odarłam prawie od razu.
Basior roześmiał się głośno co lekko zbiło mnie z tropu.Czy na pewno dobrze robię?
-Dobra-uspokoił się-Idziemy do tundry.

Z niedowierzaniem otwierałam i zamykałam oczy,odwróciłam wzrok do Flokiego. Ten uśmiechnął się ewidentnie złośliwie po czym wskazał mi ruchem głowy bym nie przerywała.
Kazał mi obserwować karibu.Niby powinnam się skupić,ale nie mogłam się powstrzymać od ciągłego zerkania na niego i upewniania się czy przypadkiem nie żartuje.Niestety...nie żartował.Zamiast myśleć wyłączne o otoczeni,tak jak mi nakazał,zastanawiałam się nad celem tego ćwiczenia.Obserwowani zwierzyny byłoby zrozumiałe gdyby szkolił mnie na łowcę,a nie na wojownika.I gdzie w tym jest sens?Może jakiś jest...ale chyba zbyt głęboki by osoba tak płytka jak ja to pojęła.
-I co widzisz?-zapytał.
Zamrugałam wyrwana zamyślenia,rozejrzałam się nerwowo ,wbiłam wzrok w karibu udając,że rozumiem i się zastanawiam,ale prawda była taka,że nic do mnie nie docierało.Chodzi mu o opis dosłowny czy może jakieś filozoficzne brednie?
-Złożoną społeczność dziczyzny...?-zerknęłam na niego kątem oka chcąc wiedzieć czy trafiłam.
Floki roześmiał się na całe gardło.Nie wiedziałam czy powinnam się czuć bardziej zażenowana czy wściekła.
-Widać,że wychowanka Kristofa!-zarechotał waląc łapą w ziemię.
Warknęłam.Podniosłam się zniecierpliwona z ziemi.
-Jako to ma cel?!-nie wytrzymałam-Od półgodziny ślęczę w tych krzakach i wybauszam oczy na karibu!Jaki to ma cel?!
Karibu zerwały się do biegu spłoszone nagłym hałasem.Wilk wyraźnie spoważniał.
-Brawo-mruknął naet na mnie nie patrząc-spłoszyłaś obiekt mojego zainteresowania.A tak po za tym-tu spojrzał na mnie-była umowa.
Burknęła jakiś niezrozumiały,nieistniejący wyraz i wróciłam na swoje miejsce.
-To co teraz?

Dokończy Floki (sory za długość)

sobota, 20 grudnia 2014

Od Diane (CD Sayana)

Stojąc tak na skraju jaskini alfy z Colombianą i Sayanem, wiedziałam, że zaraz dojdzie między nimi do bójki. Wyszłam więc stamtąd po cichu, lecz i tak oboje to zauważyli.
-Gdzie idziesz ? - zapytał Sayan już rwąc się do kolejnej wędrówki.
-Wy tu zostańcie, ja idę coś załatwić. - powiedziałam, odwracając się do nich. Po chwili, odeszłam, chyląc głowę ku soczystej, jaskrawej, pięknej zielonej trawie.
-Zostaw ją, jak chce to nie idzie - szepnęła Iana do Sayana, gdy się już oddalałam, ale na tyle głośno, że to usłyszałam...
Idąc tak zmartwiona, nawet nie wiadomo z jakiego powodu, zastanawiałam się nad głębszym sensem mojej ucieczki... No cóż... Zacznijmy od tego, że jestem typem samotnika, dlatego uciekłam. A poza tym czułam, nie mam pojęcia jak, ale czułam, że kłócili się wtedy z mojej winy, a ja nienawidzę być źródłem sporów innych. To takie nie przyjemne uczucie - czuć kiedy inni kłócą się, wdają w bójki, robią sobie na złość, nienawidzą się tylko i wyłącznie z twojego powodu. Mimo, iż pogarszałam tylko swój stan psychiczny, to takie słowa na prawdę pomagają. To właśnie dzięki nim i tej motywacji po nich jesteśmy silni, nie złamani psychicznie... Ale dość tych rozterek ! Szłam, szłam, aż doszłam do Oka Lasu. Tam spotkałam kolejne wilki.
-O nie! Następni będą się przeze mnie kłócić... - powiedziałam po cichu.

Ktoś ? Przepraszam,że krótkie, ale brak weny :(

piątek, 19 grudnia 2014

Od Sayana (CD Colombiany i Diane): Kobiety...nie rozumiem kobiet...

Łaziłem z Columbianą po terenach.Było nawet przyjemnie słońce świeciło ptaszki ćwierkały i takie tam ale jakoś nie mogłem się tym cieszyć. Spotkanie Avy zburzyło mur którym oddzielałem się od zajścia w kanionie. Szliśmy bardzo powoli a mimo tego chwiałem się na nogach i robiło mi się ciemno przed oczami. Widziałem ich.Skóra odłażąca od kości smutne pełne wyrzutu spojrzenie niewidzących martwych oczu. Kiedy znów wróciłem do w miarę normalnego świata żołądek natychmiast związał się w supeł. Zrobiło mi się gorąco a potem zimno. Potknąłem się i przewróciłem na ziemie.
-Hej mięczaku-dobiegł mnie z daleka głos Iany- wszystko w porządku?
Nie, zupełnie nic nie było w porządku. Serce zaczęło mi się tłuc jak po długim biegu a krew zaszumiała w uszach. Doleciała mnie zgniła woń rozkładu i metaliczny zapach krwi.
-Nie!-krzyknąłem trochę głośniej niż zamierzałem
-Okej-Iana odsunęła się kawałek-nie czujesz się najlepiej
-Po prostu już chodźmy-powiedziałem tak spokojnie jak tylko mogłem i najpierw powoli a potem coraz szybciej oddalałem się od tamtego miejsca.
Zanim się zorientowałem biegłem już na łeb na szyję w duł zbocza. Kilkoma susami znalazłem się na drodze którą Colombiana nazywała zielonym szlakiem. Ziemia rozmazywała się pod łapami które wybijały monotonny rytm uderzając o ziemię. Bieg pozwolił mi się na chwilkę uwolnić od myśli.
Te jednak dogoniły mnie razem z zaniepokojonym głosem Iany. Zatrzymałem się i spojrzałem za siebie Iana stała na skarpie dość daleko ode mnie. Zwolniłem.
Całe szczęście na następnym zakręcie prawie wpadłem na obcą waderę która przedstawiła się jako Diane.
Szliśmy dalej razem we trójkę. Iana wepchnęła się pomiędzy mnie a Diane i co chwile posyłała mi gniewne spojrzenia.
O co jej chodzi?
-To... -odezwała się Diane- gdzie jest wasz alfa?
-Nie mam zielonego pojęcia -odpowiedziałem i spróbowałem spojrzeć na nową wilczyce.
Natychmiast jednak widok przesłoniła mi Colombiana. Przeszywając mnie wzrokiem na wylot dawała jasno do zrozumienia, że policzy się ze mną w odpowiednim czasie. A ja wciąż nie wiedziałem o co chodzi.
Kobiety...nie rozumiem kobiet...
Kiedy wreszcie dotarliśmy do jaskini zaczęło robić się ciemno. Miałem zaprowadzić Diane do środka ale inicjatywę przejęła Iana która wydała waderę na pastwę Chrisa.
Wróciła szybko... zbyt szybko.
-Co znowu źle zrobiłem?-spytałem cicho
-Nic -pociągnęła nosem-ale i tak cię zamorduję
Skuliłem się w sobie i cofnąłem pod ścianę. Colombiana wyglądała w tej chwili na zdolną do wykonania groźby a jak wszyscy wiemy nawet piekło nie zna gniewu rozzłoszczonej kobiety.


 Colombiana? Diane? nie bijcie...proszę

Od Flokiego (CD Avy)

 Przyznam, że mój braciszek rzeczywiście nieźle się urządził. Może wataha ma trochę mało członków, ale nie można na nic się uskarżyć: jedzenie jest (w razie czego w pobliżu można trafić na karibu), miejsca jest, hierarchia w jak najlepszym porządku...Chyba przesadzałem sądząc, że Chris potrzebuje w czymś pomocy. Obsadził mnie jako marszałka wojska. Generała nadal brak i chyba tak na jakiś czas zostanie. Jak na razie z nikim poza Avą nie miałem okazji pogadać. Gdy tylko dostałem własną jaskinię padłem jak długi na ziemię. Legowisko załatwi się później. Prawda jest taka, że nie zdajesz sobie sprawy jaki jesteś padnięty dopóki nie położysz się i przymkniesz na chwilę oczy.
 Obudziłem się trochę późno, bo przed południem. Nie byłem tym usatysfakcjonowany. Przegapiłem wschód słońca, skąd więc mam się dowiedzieć na co się przygotować?
 Nieco naburmuszony zjadłem spóźnione śniadanie i usiadłem przed jaskinią. Popatrzyłem na furkoczącą na chłodnym wietrze trójkątną flagę. Przedstawiał się na niej wizerunek białego lisa owiniętego wokół lodowego kryształu, wszystko na jasno niebieskim, niemal białym tle z ciemniejszą błękitną obwódką po krawędziach flagi.
 Lis przypomniał mi o czymś, co zawsze chciałem zrobić: zobaczyć na żywo krzakogona. Pięcioogoniaste lisy podobno przynoszą szczęście jeśli się je kiedyś w życiu spotka. Więc zagłębiłem się w tajgę, dotarłem do tundry i jakąś godzinę po południu włóczyłem się już w pobliżu granicy wiecznego lodu. Niestety nic nie udało mi się znaleźć. Tylko z dalsza zauważyłem parę mamutów i trafiłem na ślad yeti. Zrezygnowany wróciłem do Osuwiska. Po drodze trafiłem na Chrisa, ale chyba nie miał ochoty na pogawędki. Chwilę później minąłem się z jakąś roztrajkotaną waderą. Zamieniła ze mną parę słów (dowiedziałem się, że ma na imię Colombiana) i poszła w swoją stronę. W końcu dotarłem do swojej jaskini.
 Wpadłem na Avę.
 - Co ty tu robisz? - spytałem zaskoczony.
 W chwili trafiła do mnie ironia całej sytuacji. Jeszcze wczoraj to ja usłyszałem od niej podobne pytanie.
 - Szukam cię - odparła.
 - A w jakim to celu? - położyłem się wygodnie oczekując dłuższego wykładu.
 Ava usiadła, wzięła głęboki oddech i odpowiedziała:
 - Muszę nauczyć się jak być wojownikiem.
 Spojrzałem na nią pytająco. Wadera przewróciła oczami i szczegółowiej wyjaśniła.
 - Jestem w tej watasze praktycznie od jej założenia. Nie mieliśmy i nadal nie mamy ani jednego nauczyciela, więc nie mogłam się od nikogo nauczyć walki, a przecież jestem wojownikiem.
 - I w czym mam ci pomóc?
 - Jesteś MARSZAŁKIEM - Ava powiedziała to takim tonem, jakby tłumaczyła osobie ułomnej, że ogień parzy, a słońce jest żółte. - Co jak co, ale chyba nie zostałeś wybrany na tą pozycję bez wyraźnego powodu...No chyba, że Chris dał ci tą robotę po znajomości...
 Parsknąłem śmiechem.
 - Cóż, widziałaś wczoraj jak się ucieszył na mój widok. Rangę bety mam murowaną - rzuciłem sarkastycznie. - Owszem, nie dostałem tej rangi bez powodu. Trochę już w życiu przeszedłem, nie jeden raz już walczyłem o swoje racje. Ale mam jedno pytanie: czy jesteś gotowa poświęcić tyle czasu ile będzie potrzeba na odpowiednią naukę?
 - To znaczy? - spytała nieco zmieszana Ava.
 - Wojownikiem nie da się być od tak - spróbowałem pstryknąć palcami, ale jako, że jestem wilkiem to nie za bardzo mi wyszło. - Może niektórzy tak myślą, ale wtedy źle podchodzą do nauki. A więc, czy jesteś gotowa znieść każde moje polecenie, nawet choćby wydawało nie wiadomo jak głupie?

Ava, wiesz na co się zgadzasz? ;)

czwartek, 18 grudnia 2014

Od Avy (CD Flokiego)

No i zostałam sama.Początkowo nie wiedziałam co mam robić.Niby Chris kazał mi zostać,ale...eh.Próbowałam zasnąć choć na chwilę,ale byłam zbyt pobudzona tym czego byłam świadkiem.Spotkanie po latach,pomyślałam z nutką rozbawienia.Chris chyba się nie ucieszył.
Na gałęzi sosny usiadł kruk.Zakrakał kilka krotnie machając skrzydłami.Chwilę potem usłyszałam kroki.Alfa szedł w towarzystwie tak zwanego Flokiego,którego imienia nie potrafiłam nie kojarzyć sobie z foką lub flakami.
-Nareszcie ziewnęłam-skoro już wypełniłam swą powinność to chyba mogę już wracać?
-Tak -odparł krótko Christopher zerkając ukradkiem na brata.
Wyczuwałam delikatne napięcie,ale zdaje się ,tylko ze strony alfy.
Przez prawie całą drogę nikt się nie odezwał.Floki chyba próbował nawiązać jakiś kontakt z drugim basiorem,ale mu się nie udało.Chris wyglądał na spiętego i chyba trochę zirytowanego.Widać było,że śpieszno mu do celu.
Wskazał mu jaskinię,powiedział coś o tym,że mu miło po czym jak najprędzej się ulotnił.
Normalnie uśmiałabym się z tego przedstawienia,ale teraz byłam zbyt zmęczona by mnie to bawiło.
Słońce już wstało,a ja ledwo powąchałam legowisko.Do południa nie byłam w stanie się podnieść.Gdyby nie dręczący mnie głód najpewniej wstałabym dopiero jutro.
Dziś znów mi się nie poszczęściło.Nie musiałam się w prawdzie zbytnio zapuszczać w tundrę by znaleźć karibu,ale duży,tłustawy samiec dostrzegł mnie już z daleka i wzbudzając panikę pozbawił szans na smaczny posiłek.Schwytanie zająca pozbawiło mnie resztki sił i nie za wiele uzupełniło.
Leżąc na trawie obok obgryzionego do kości zwierzaczka zaczęłam rozważać pewną kwestię.Chciałam zostać wojownikiem i formalnie nim zostałam,ale tak w praktyce to żaden ze mnie wojownik.Może powinnam poprosić kogoś o korepetycje?Sayan?Floki?
Ziewnęłam.Myślenie jest męczące.A może Christopher?Szybko pokręciłam głową.Od filozofa nijak się czegoś nauczyć.
Wiem bo kiedyś siostra próbowała mnie uczyć.
Czyli pozostają Say z Flokim.Ten drugi był marszałkiem więc chyba powinien umieć coś więcej,no chyba,że dostał ta posadę ze względu na spokrewnienie z alfą.Wzruszyłam ramionami.
Jeszcze rok temu chciałam jak najprędzej dorosnąć,a teraz?Chciałoby się znów być szczeniakiem od którego nie można zbyt wiele wymagać,który może zrobić w huk błędów,a można go usprawiedliwić niewiedzą,nieświadomością...
- No im dostała to com chciała -powiedziałam sama do siebie.

Nie specjalnie się rwałam do proszenia kogokolwiek o pomoc.Say był widać zajęty bo widziałam go dziś z jakąś obcą mi waderą.A co do Flokiego...chyba nigdzie się nie wybierał.Miałam jednak mętlik w głowie.Jak mam go traktować?Chrisa traktuję jak...jak opiekuna,kogoś kto mi pomógł gdy tego potrzebowałam.Jakby sie zaprzeć mogłabym go względne nazwać tatuśkiem.Więc czy to oznacza,że Floki jest moim stryjem?
W końcu dotarłam pod jaskinię marszałka.
-Raz kozie śmierć-mruknęłam dosłownie czując jak spadają moje morale.


Dokończy Floki

wtorek, 16 grudnia 2014

Od Diane

Będąc już w nowej watasze postanowiłam, że kogoś poznam, porozmawiam, żeby zabić jakoś tą nudę, która towarzyszyła mi dziś od rana. Szłam sobie po Zielonym Szlaku, z głową spuszczoną ku zielonej trawie, myśląc, gdzie można spotkać tutejsze wilki. Nagle usłyszałam czyjeś kroki i żeby na nikogo nie wpaść (co często mi się zdarza...) podniosłam wysoko łeb. Zobaczyłam przed sobą jakiegoś wilka. Sprawiał wrażenie znającego te tereny, więc pomyślałam, że może być stąd...
-Hej, należysz do tej watahy ? - spytałam uprzejmie, licząc na pozytywną odpowiedź.
-Tak, a czemu pytasz ? - zapytał.
-No cóż, jestem tu nowa i chciałam kogoś poznać... Tak przy okazji, ja jestem Diane, a ty ?
-Ja jestem Sayan.

Dokończy Sayan

Nowa wadera - Diane


niedziela, 14 grudnia 2014

Od Flokiego (CD Avy): Spotkanie rodzinne

 Spojrzałem pytająco na waderę.
 - Alfa powinien gdzieś tu być - wydawała się zadowolona faktem, że nie będzie musiała znosić mojego towarzystwa. I co ja mogę na to poradzić? Sam bym ze sobą nie wytrzymał.
 - Cudownie - mruknąłem. - Stęskniłem się już za tym jego ględzeniem o "pokoju na świecie".
 Wilczyca znów obdarzyła mnie pytającym spojrzeniem, ale nic nie powiedziała.
 Jeśli chodzi o jej zdolności tropienia to rzeczywiście nie mam tu nic do zarzucenia. Przeszliśmy jakieś parę metrów, a z krzewów przed nami wyszedł biało szary wilk. Uśmiechnąłem się promiennie, basior jednak od razu przerzucił się z pewności siebie na dezaprobatę.
 - Kristoff! Bracie! - powiedziałem wesoło.
 - Tylko nie ty... - mruknął mój młodszy braciszek i cofnął się parę kroków.
 Wadera stała zamurowana.
 - Chris, to twój brat?! - spytała basiora zaskoczona.
 - Później ci to wyjaśnię, Ava - odparł Kristoff. - Najpierw muszę pozbyć się stąd pewnego ewenementu...Poczekaj tutaj, a ty - tu popatrzył na mnie - idziesz ze mną.
 - Jak ja uwielbiam te twoje trudne słowa... - zacząłem idąc za basiorem. - "Ewenement". Co to właściwie znaczy?
 - Co ty tu robisz?!
 - Czy wszyscy w tej watasze nie umieją odpowiadać na pytania?! - westchnąłem. - Takie to trudne? Posłuchać i sensownie odpowiedzieć?
 - Nie o tym teraz rozmawiamy, Floki...
 - No proszę, czyli jednak mnie pamiętasz! Jak miło!
 - Takiego sukinsyna jak ty trudno zapomnieć - alfa był już wyraźnie zły. - Gadaj co tu robisz.
 - Zwiedzam.
 - Poważnie się pytam.
 - A ja poważnie odpowiadam, Kristoffie.
 - Nie nazywaj mnie tak.
 - Czemu? Tak masz, albo raczej MIAŁEŚ na imię. Po co je zmieniłeś? - spytałem.
 - By zapomnieć o rodzicach, rodzeństwie, watasze a przede wszystkim o TOBIE - odwarknął Chris, czy jak się tam teraz nazywa.
 - Co ja ci takiego zrobiłem?
 - Już nie pamiętasz? A kto mnie zostawił na lodzie?
 - Jakim lodzie? Mieszkaliśmy w cieplejszym klimacie - droczyłem się.
 - Porzuciłeś nas - warknął już dość głośno Christopher. - Może ojciec i matka się tym nie przejęli, ale ja tak. Byłeś jedyną normalną osobą w całej watasze, a gdy odszedłeś już nie miałem żadnej pomocy, żadnego oparcia...
 - A ty jak zwykle wszystkim za bardzo się przejmujesz - uśmiechnąłem się złośliwie. - Jak jakaś panienka. Przecież dorobiłeś się całkiem dobrych terenów, watahy, a z tego co mi wspomniała niejaka Ava to nawet partnerki.
 Basior zamilkł zaskoczony.
 - To już nie twój interes. Wynoś się z mojego życia, albo sam cię zawlokę do granicy.
 Westchnąłem zniecierpliwiony. Ta kłótnia zaczynała mnie nudzić.
 - Posłuchaj Kristo...Chris - powiedziałem spokojnie. - Jeszcze nie wiem, czy chcę tu zostać. Pozwól odpocząć parę dni, a przede wszystkim daj mi szansę się zrehabilitować. Mogę ci pomóc ogarnąć to wszystko. Tylko daj mi drugą szansę.
 Chris zamyślił się chwilę. Spojrzałem na niego z nadzieją. Co jak co, ale chyba czas się ustatkować. A gdzie lepiej będzie mi się mieszkało, jak w sąsiedztwie z braciszkiem?
 - Niech ci będzie - mruknął alfa. - Pokażę ci gdzie będziesz mieszkał.
 Ruszyłem za bratem z powrotem w stronę miejsca, gdzie czekała na nas Ava. Byłem w o wiele lepszym nastroju. Spojrzałem wyżej na sosnową gałąź. Siedział na niej ten sam kruk. Uśmiechnąłem się do niego w formie podziękowania.

Dokończy Ava (bo Chris chyba nie ma humoru)

Od Christophera (CD Moonlight)

 Rozmawialiśmy o wszystkim co tylko wiedzieliśmy. Ja dzieliłem się swoją wiedzą, Moonlight swoją. Okazało się, że wie nawet więcej niż ja. I wszystko byłoby super fajnie, gdyby nie jeden, mały, ale jakże irytujący szczegół.
 Stanąłem w miejscu wpatrując się w przedmiot mojego zaniepokojenia.
 - Coś się stało? - spytała wadera zaniepokojona.
 - Nie, nic takiego - odparłem. - Wybacz, ale muszę coś koniecznie sprawdzić. Do zobaczenia jutro.
 Moonlight zrobiła nieco zawiedzioną minę, ale nie oporowała. Chyba była nawet bardziej zmęczona dniem niż ja.
 Podszedłem do owego źródła zaniepokojenia.
 A było to małe, czerwone piórko uczepione gałązki jeżyny.
 Pełen czegoś między niepokojem a niedowierzaniem ruszyłem pochodzącym od pióra tropem. I - niestety - prowadził on w stronę Osuwiska.

Od Avy (CD Flokiego)

Szczęka mi opadła. Przez chwilę nie mogłam oderwać wzroku od miejsca w,którym przed chwilą siedział kruk. On ,,gadał" (bo to było raczej wysłuchanie relacji) z PTAKIEM. PTA-KIEM. To wydarzenie znacznie spotęgowało moje wrażenie,że basior jest niespełna rozumu.
-K-kruk...-wydusiłam z trudem.
-Nie gadaj! A ja myślałem, że mewa!
Jego sarkazm automatycznie przywrócił mnie do porządku. Wyprostowałam się dumnie i zmierzyłam go wzrokiem. Ani trochę nie chciało mi się prowadzać go gdzieś po nocach. Po pierwsze jakoś nie zrobił na mnie dobrego wrażenia, po drugie jest późno, w brzuchu burczy i chce mi się spać. I po trzecie, najważniejsze, nie wiem gdzie jest Chris.
-To jak? Zaprowadzisz mnie czy sam mam go poszukać.
Westchnęłam z rezygnacją. Im szybciej znajdę alfkę, tym szybciej będę mogła się położyć.
-Taaa...ale tak właściwie to nie wiem gdzie jest -wzruszyłam ramionami- Ostatnio widziałam go gdzieś na północy...-zawahałam się-Razem z Moonlight...
Przerwał mi donośny, przepełniony czymś na kształt podziwu gwizd.
-Jak raz by mu się coś udało-mruknął Floki uśmiechając się złośliwie -Nie mogę się doczekać rozmowy.
Miałam spytać go skąd tak właściwie zna Christophera, ale wstrzymałam się zakładając, że jeszcze będzie okazja się tego dowiedzieć. A jeśli nie to trudno, moje życie wiele nie straci na tym drobiazgu.
Przez całą drogę towarzyszyło mi jakieś napięcie. Zdecydowanie nie z powodu towarzystwa. Po prostu zmęczenie, irytacja, zniecierpliwienie...wszystko to razem nie było dobrym połączeniem, a wręcz mieszanką wybuchową. Zdecydowałam się nie rozmawiać z Flokim. Założyłam,że to tylko zwiększy zdenerwowanie. Ostatecznie jednak do tych nerwów dołączyła się nuda. Trzeba więc było podjąć się wyzwania-rozmowy.
-A właśnie-zaczęłam-Do alfki może być mała kolejka.
-Jaka dokładniej?
-Oprócz ciebie jeszcze jeden basior nie zaliczył wciąż rozmowy z Chrisem...-zawiesiłam głos-...Bo ty chcesz dołączyć, tak?
-To się dopiero okaże-odparł z uśmiechem-Nie wiadomo czy zechce mnie przyjąć.
Ponownie powstrzymałam się od pytań. Jeśli mam to kiedyś zrozumieć-zrozumiem. A jeśli nie-nie zrozumiem. Krótka piłka, jeśli coś ma się zdarzyć to się zdarzy, a jeśli nie ma się zdarzyć, nie zdarzy.
-Chyba coś mam-szepnęłam węsząc.
-Taa....co jest.

Dokończy Floki. Chciałam napisać więcej,ale boję się znowu komuś wciąć.

piątek, 12 grudnia 2014

Od Flokiego (CD Avy): Jak miło poznawać nowe osoby...

 Obejrzałem skórę ze wszystkich stron. Nawet podniosłem ją lekko, by spojrzeć pod spód. Wadera stała jak zamurowana.
 - Co ty robisz w mojej jaskini?! - parsknęła w końcu oburzona.
 - Zwiedzam - odparłem. - Chyba nie jesteś z natury kulturalna, co?
 - Że co, proszę?
 - Po pierwsze unikasz pytań, a po drugie nie tak traktuje się gości...
 Nieznajoma popatrzyła na mnie z politowaniem.
 - Koleś, ja cię nie znam.
 - Ja ciebie też - uśmiechnąłem się złośliwie i spojrzałem na nią krótko. - Jesteśmy kwita. Masz coś do jedzenia? Konam z głodu...
 Wilczyca pokręciła z niedowierzaniem głową. Wróciłem do oględzin mamuciej skóry. Nie miałem okazji oglądać żywego mamuta od jakichś trzech lat. Myślałem, że wyginęły i jak na razie skóra nie robiła mi większych nadziei, żebym się mylił. Powąchałem ją, urwałem trochę włosia i pomiąłem je w łapie. Tymczasem wadera nadal gapiła się na mnie jak na co najmniej chorego psychicznie.
 - Czy ty się dobrze czujesz? - spytała w końcu.
 - Wiesz, ostatnio mnie katar męczy, ale poza tym wszystko w porządku. Dzięki za troskę - odburknąłem zbyt zajęty swoim małym odkryciem. - Ten, kto zabił tego mamuta ściągnął na siebie wielki, oj wielki gniew. Młode nigdy nie zapomni...
 Wilczyca warknęła zniecierpliwiona.
 - Co ty chrzanisz? A zresztą, wynoś się stąd!
 - Hola, hola, młoda damo! - wadera fuknęła z oburzenia na ostatnie słowa. - Nie wyrzuca się nikogo za próg. I tak zamierzałem wychodzić.
 - No nareszcie jakaś rozsądna decyzja... - wilczyca teatralnie machnęła łapą w stronę wyjścia.
 Przewróciłem oczami i ruszyłem spokojnie jak gdyby nigdy nic. Ledwo przestąpiłem próg, a na ziemi, jakiś metr ode mnie wylądował kruk. Spojrzałem na niego ciekawie i uśmiechnąłem się.
 - Witaj przyjacielu - zacząłem nie przejmując się ciekawską nieznajomą. - Co masz mi do powiedzenia?
 Ptaszysko zakrakało trzy razy. Zmrużyłem oczy, uśmiech spełzł mi z pyska. W końcu kruk odleciał. Odprowadziłem go chwilę wzrokiem, po czym znów się uśmiechnąłem i odwróciłem z powrotem w stronę wadery.
 - Zaszła mała zmiana planów - powiedziałem wesoło. Pokłoniłem się krótko. - Floki, do usług. A teraz czy szanowna pani mogłaby mnie zaprowadzić do swojego alfy?

Dokończy Ava

Od Avy (CD Colombiany)

-Krwiofobia?-Colombiana uśmiechnęła się złośliwie-Niby wojownik,a jednak...
-Cicho!-uciął niespodziewanie Sayan.
Jego głos był nieco zbyt nerwowy i ,,ostry" niźli wymagała tego sytuacja.Może nie chodzi o samą krew a jakieś złe skojarzenie?Może widział zmasakrowane zwłoki w wąwozie?
-Ty też to widziałeś?-spytałam.
-Ale co?-spytał choć chyba znał odpowiedź.
-To w wąwozie.
Basior niechętnie pokiwał głową.Nieco mnie to zdziwiło.On przeżywałby to gorzej ode mnie?
-Wiesz co się stało?-dopytywałam.
Spojrzał na mnie.Jego pysk wyrażał bezradność,smutek,przez chwilę zdawało mi się ,że dostrzegam też płomień gniewu w oczach,ale to mogło mi się po prostu przewidzieć.
-Nie-odparł w końcu robiąc się jeszcze bardziej smętny.
Mruknęłam coś niewyraźnie i podeszłam do martwego zwierzątka.Wbiłam kły w miękkie ciało.Pożegnałam się z Colombianą.

Samotne spacery zawsze mnie nudziły,ale ten był inny... miałam nad czym myśleć.Było już dość późno,a zając nie był w stanie zadowolić zrzędliwego żołądka na długo.Trzeba było coś upolować.Ku swojemu niezadowoleniu zorientowałam się,że w okolicy nie znajdę niczego lepszego od kolejnego zająca.
Głośno wypuściłam powietrze i ruszyłam w stronę jaskiń.
Moja jaskinia nieco różniła się od reszty.No było w niej legowisko jak to na mieszkanie przystało,ale na ścianie,nie daleko szukając,wisiała skóra mamuta upolowanego przez...no właśnie,przez kogo?Tych łowców oczywiście.
Położyłam zajęcze futro w koncie i padłam bezwładnie na legowisko.Skóry wyrzucam tylko gdy jest taka potrzeba,czyli gdy stwierdzę, że nie nadają się do jakiegokolwiek użytku.Czy ta się nadal jeszcze nie sprawdziłam.Nie miałam na to ochoty.W ogóle na nic nie miałam w tej chwili ochoty.Reakcja Sayana na odrobinę krwi była zbyt zaskakująca by tak po prostu ją zignorować.
Naglę usłyszałam jakiś szelest.Obok jaskini przefrunął jakiś cień.Na ścianie pojawiła się sylwetka wilka.Spojrzałam w przeciwnym kierunku.Mając księżyc z tyłu,przy ujściu jaskini stał obcy mi wilk.Założyłam ,że to jeden z tych łowców.
-Cisza nocna-mruknęłam chwytając w zęby leżącą gdzieś z boku skórę i zarzucając ją sobie na głowę.
Nie ukrywam,że zaskoczył mnie fakt iż wilk rzeczywiście odszedł.Słychać było oddalające się kroki.Z początku próbowałam zasnąć,a w miarę tego jak nieznajomy się oddalał wzrastała moja ciekawość.A co jeśli to szpieg?Albo złodziej?A może....bezdomny?,,Bezdomni roznoszą zarazki"przypomniałam sobie moje obawy gdy zobaczyłam po raz pierwszy Colombiane.
Wybiegłam z jaskini.Złapałam nawet trop,ale zrezygnowałam z pościgu uświadamiając sobie jakie to głupie i nieprzemyślane.Znajdę go i co zrobię?Spytam,,Kim jesteś co tu robisz"?To brzmi drętwo i lepiej by brzmiało w pysku kogoś kto coś więcej znaczy,na przykład alfy.A nawet gdyby to co mi odpowie?Możliwości jest w huk.Może nic nie powiedzieć,nikt mu nie broni okazać się szpiegiem i jednym z tych łowców.Była też szansa na to,że po prostu chce do nas dołączyć no i jeszcze kilka innych możliwości plus poprawka na to,że czegoś nie przewidziałam.
Sprawdziłam czy może nie zakosił czegoś wartościowego,a gdy okazało się,że niczego nie ubyło(nawet jednej karteczki czy notatki Chrisa) wróciłam do jaskini.
Był tam i...oglądał mamucią skórę na ścianie.To pół biedy bardziej mnie zdziwiły pierwsze wypowiedziane słowa:
-Macie tu mamuty?

Floki?

Od Moonlight (CD Christophera): Powrót

Podniosłam głowę, uśmiechając się łagodnie. Czas wracać. Nie umiem siedzieć w miejscu. Czas wracać do jaskiń.
-No choć wracamy, o ile nie zbłądzimy po ciemku.- Powiedziałam i dosłownie zjechałam z lodowca. Chris zrobił to samo. Ruszyliśmy przed siebie, do domu, w końcu mam swój dom. Szliśmy rozmawiając o zwierzętach i wymienialiśmy się informacjami zadziwiająco dużo wiedziałam. Myślałam, że to podstawowe informacje, a okazało się, że niektóre informacje posiadałam.

Chris dokończ wybacz ze takie krótkie ale tylko tyle czasu mi wystarczyło TT_TT

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Nowy basior - Floki


Od Avy

Poczułam przejmujący chłód.Podniosłam prawą,przednią łapę.Obejrzałam ją uważnie-była mokra.Całkiem ładny był ten wieczór,ale w moich oczach przemienił się w wieczór chłodny,brzydki i ponury.Trawa zwykle zielona,gładka,miękka i łaskocząca stała się trawą szarą,szorstką,dtwardą i drapiącą łapki.
Minęłam obojętnie mamucie ścierwo,zignorowałam drażniący,choć niewyraźny zapach obcych.
Jaskinia zrobiła się jakoś mniej przytulna,po prostu obca.Nie wytrzymałam w niej długo i wyszłam na zewnątrz.Na mój nos spadła kropelka deszczu.Wlekłam się przed siebie.
Deszcz przestał padać.Księżyc nie dawał zbyt wiele światła,ale wystarczył bym idąc z opuszczoną głową natknęła się na niedużą,czarną waderkę spoglądającą na mnie z kałuży.Prawe oko przecinała różowawa blizna.Nad błękitnymi oczami kreśliły się białe lub jasnoszare plamki.Po obu stronach pyska miała czarne,względnie ciemnoszare pręgi,a w futro na szyi wetknięte piórka.Nie powstrzymałam westchnienia-chciałabym być ładna.Przekrzywiłam głowę i obejrzałam srebrny kolczyk w lewym uchu.
-Ciekawe jak to jest...-powiedziałam sama do siebie.
Nie dawała mi spokoju myśl,że Chris poszedł gdzieś z Moonlight.Nie jestem zazdrosna.To po prostu dało mi do myślenia.Chris jest dorosły i może robić co chce,tylko ja tu jestem ograniczana.W dodatku ów Chris jest alfą.Zamrugałam.Jakie to dziwne,że dopiero teraz tak na to spojrzałam.Z nas wszystkich ja znam go najdłużej,nie wielka róznica,ale zawsze,a jednak dostrzegam to dopiero teraz.
-Christio-Christoo-Christphel jest alfą-powiedziałam z niemałym trudem i tak właściwie nie wiem czy prawidłowo.
Mój tok myślenia dość szybko uległ zmianie.W jednej chwili zastanawiałam się nad tym,że Chris jest alfą,a chwile potem zaczęłam sie zastanawiać nad prawidłową wymową tego imienia.Mówi się Christophel czy Christopher?A może Christoph?
Kiedy wróciłam do jaskiń byłam już zupełnie pusta,to znaczy...w głowie miałam pusto.W dość krótkim czasie wyczerpałam dzienny limit pracy umysłowej więc mój móżdżek nie był już w stanie pracować.Potrzebny był jakiś bodziec.Całkiem dobrym bodźcem okazał się widok który ukazał mi się w jednej z jaskiń.Mniejsza o Colombiane.Tam był...był...Sayan?Tak?Tak się nazywał?A może Żuczek lub Borusek?

Sayan?Colombiana?

Od Colombiany (CD Sayana): Sayan ma krwi-fobie?

Wstaliśmy i poszliśmy szukać Alfy. Już dawno powinień być i Ava też powinna być.
Weszliśmy na Zielony Szlak. Sayan się ogladał z ciekawością.
-Aaa...ta droga to gdzie prowadzi?-zapytał wkońcu?
-Na Lodowiec Pełni. Ale chyba warto iść skoro zobaczymy Ave lub Chrisa.-odpowiedziałam.
Mimo woli gapiłam się ukradkiem na Sayana. Szegł lekko i energicznie. Chud mniał podobny do mnie. Miał takie szaro-futro. Rozglądał się bacznie. Jego łapy były długie i umieśnione. Kufa! Czemu ja się na niego gapię!? No i klapa...jeżeli tak dłużej będe się zachowywać to się w nim zakocham. Zresztą...już jestem pewnie w nim zadłurzona. Nagle odwrucił łep w moją strone i przyłapał mnie jak się na niego gapiłam.
Spuściłam łep speszona. A on tylko się usiechnoł figlarnie.
-Choćmy szybciej...-powiedziałam i przyśpieszyłam kroku. Sayan został w tyle ale bardzo szybko mnie dogonił. Poczułam jego wzrok na mnie. Szturchnoł mnie i się uśmiechnoł. Otarłam się głową o jego bark, a potem go popchnełam w zarośla.
-Hehe...-zaczełam się śmiać. Sayan wygramolił się z krzaków. W futrze miał gałązki i listki.
-Może następnym razem pacz gdzie mnie wepchniesz bo teraz wylądowałem w pokrzywach!-krzyknoł, próbując mnie dogonić. Zwolniłam dając mu czas by mnie dogonił.
Spojrzałam na niego. Więkrzość liści i gałęzi już się wyplątało z jego sierści. Ale został lisć pokrzywy za prawym uchem.
-Czekaj...-powiedziałam. Sayan sie zatrzymał i spojrzał na mnie. Podeszłam do niego.
-Mógł byś schyliś łep? No bo musze przyznać niestety przyznać...jesteś wyszy odemnie.-przyznałam
Sayan zachichotał i spóścił łep tak jagby się pokornie kłaniał. No cóż...niech się kłanania.
 Chwyciłam lekko listek w zęby i rzuciłam na ziemie.
-No już...przestań się kłaniać dłurzniku.-zaśmiałam się.
Sayan podniusł łep z miną jagby zjadł właśnie plasterek cytryny.
-Czy ja ci mówiłem że nienawidze być dłurznikem...?-zapytał.
-No niestety uratowałm ci tyłek więc jesteś moim dłurznikiem.-powiedzaiłam złośliwie
I pomaszerowaliśmy dalej bez żadnych dodatkowych atrakcji. Choć Sayan i ja przyłapaliwaliśmy się nazwzajem na gapieniu się na siebie

Nasze wspulne wygłópy przerwał Sayan. Stanoł jak słóp soli. Wpatrywał się w krzaki. Też się nie ruszałam a wzrok wbiłam w krzaki. Coś się ruszało...Sayan dał mi znaś bym się z tąd nie ruszała. No sory ale umiem o siebie zdabać. 1.Świetnie biegam. 2.Umiem o siebie zadbać. 3. No jakoś jeszcze nie zostałam zjedzona przez niedźwiedzia polarnego.
Prychnełam rozłoszczona. A on nie musi się o mnie troszczyć. Nie była bym zdziwiona jeżeli by był to kicaj.
Sayan ruszył w strone krzaków. Mimo jego woli polazłam za nim.
Nagle poczułam zapach Avy i kicaja. Moje mięśnie się rozluźniły. Asayan także się rozliuźnił. Wepchnełam łep w krzaki i zobaczyłam Ave duszącom kiajka. Jego biała sirść zamiast być biała była czerwona. Tak samo pysk Avy, był czerwony od krwii.
-Siemka Ava-powiedziałam próbując do niej podejść. Tylko że najpierw musiałam się wyplątać z krzaków. No w końcu się udało i stałam obok niej.
-No hej. Długo cie nie było Iana. Gdzie byłaś?-zapytała oblizując pyszczek.
-No wiesz...uratowałam tyłek twojego brata.-powiedziałam.
-ŻE CO?! Sayana?!
-No...ta...-powiedziałam spoglądając na niego. Biedak próbował po prostu do nas podjeść ale dopiero co próbował się z krzaków wyplątać.
Sayan jednak wyszedł z krzaków i rzucił się na młodszą siostrę.
Zaczeli sie przekomarzać i tażać. W końcu stali na przciw siebie. I nagle Sayan zrobił wielkie oczy...
-A tobie co?!-zapytała Ava
-Ducha zobaczyłeś?!-powiedziałąm złośliwie
-Kr...krew...-wyjąknoł

Sayan może wyjaśnisz? Ava może Sayan ma krwiofobie?

Od Sayana (CD Colombiany): Spotkanie z podłogą

Ułożyłem się wygodniej w wgłębieniu w podłodze jaskini.Colombiana chyba zasnęła.Nie mogłem przestać się na nią patrzeć.Zakręciła się nerwowo pod moim spojrzeniem.
Naglę coś musnęło delikatnie moją świadomość.Odwróciłem się do Iany grzbietem.
Wiedziałem ,że jak tylko zasnę koszmary znów zaczną mnie męczyć.W jaskini unosił się mocny zapach obcych wilków.Ale nawet on nie maskował znajomego zapachu mojej siostry.Poczułem się prawie jak w domu.
Gdziekolwiek by on nie był.
Przypomniałem sobie jak dwa dni temu szukałem jej wśród zmarzniętych pagórków wymyślając jej od córeczki tatusia.Zrobiło mi się przykro pociągnąłem nosem.
,,Mięczak''pomyślała by w tej chwili Iana i miała by całkowitą racje.
Wróciłem do tamtego momentu nad jeziorem.Naprawdę chciałem się wtedy utopić?Przecież to by niczego nie zmieniło.
Oczami wyobraźni widziałem jak moja siostra znajduje nadgniłe ciało nad brzegiem jeziora.Niemal słyszałem jak płacze.Aż wstyd przyznać ale czułem z tego powodu niemałą satysfakcje.
Brzeg wgłębienia zaczął mnie uwierać.Spróbowałem położyć się inaczej teraz było jeszcze gorzej.
Wstałem i cichutko podreptałem do wylotu jaskini.Po drodze potrąciłem kamień który przesunął się z chrzęstem.Iana oddychała spokojnie i nic nie wskazywało na to ,że mogła by się obudzić.
Usiadłem na zewnątrz jednak gapienie się przed siebie szybko zrobiło się nudne.Oczy zaczęły mi się zamykać zrobiło mi się przyjemnie ciepło i łapy same się pode mną ugięły.Z mało przyjemnym plaśnięciem mój nos spotkał się z podłogom jaskini.To mnie na chwilę obudziło niemniej parę minut później przegrałem walkę z sennością.
Obudziłem się cały mokry.Pierwszy raz od dawna zupełnie nic mi się nie śniło.Spałem jak kamień i nawet nie zauważyłem kiedy spadł śnieg.Byłem za to głody jak no cóż...wilk ,nic dziwnego bo przecież ostatni posiłek jadłem dwa dni wcześniej.
Wbiegłem do jaskini i otrząsnąłem się z wody prosto na śpiącą Iane.
-Pobudka!-zawołałem wesoło-kto rano wstaje temu....
Wadera zaczęła wymachiwać ze złością łapami.Nie zdążyłem dokończyć bo dostałem łapą prosto w prawe oko.Zabolało postanowiłem puki co patrzeć jednym okiem bo próba otworzenia tego popsutego skończyła się kolejną falą bólu.
Zostawiłem w spokoju Iane która nawet śpiąc była niebezpieczna dla mojego życia i zdrowia.Stwierdziłem ,że prędzej sczeznę z głodu niż ona się obudzi i poszedłem poszukać czegoś do jedzenia.
U stóp skarpy leżała padlina jakiegoś stworzenia (zbyt już poszarpanego by dało się je rozpoznać ) odcinająca się ciemną czerwienią od śniegu.Polować i tak mi się nie chciało wiec potraktowałem szczątki jako ładny prezent od życia.Kiedy właśnie rozprawiałem się z czymś co kiedyś było nogą z góry doleciał mnie radosny i prześmiewczy wrzaski Iany.
-Ty, zostaw mi trochę
-W takim razie musisz się pośpieszyć-zawołałem
Zbiegła ze zbocza na łeb na szyję.I po paru sekundach stała już obok oddzierając swój kawałek.
-hej trupojadzie-powiedziała z pełną paszczą-nie wiem jak ty ale ja jestem ciągle głodna
-Jak mnie nazwałaś?
-Trupojad-powtórzyła z łobuzerskim błyskiem w oku
Wskoczyłem na nią i zaczęliśmy tarzać się po śniegu i resztkach jedzenia.Iana ugryzła mnie w ucho nie pozostałem dłużny złapałem ją zębami za łapę i pociągnąłem.Wadera zaryła nosem w śnieg.Zanim zdążyłem się nacieszyć małym zwycięstwem ja również leżałem w śniegu.Poderwaliśmy się z ziemi w tym samym momencie.Stanąłem na dwóch łapach Iana również wpadła na ten pomysł i chwyciliśmy się za barki warcząc i usiłując przewrócić przeciwnika.Mój nieszczęsny ogon zaplątał się gdzieś pod nasze łapy.Jak można się domyślić natychmiast został przydepnięty.Przewróciłem się i natychmiast przegniotła mnie Iana która poleciała na ziemię zaskoczona utratą podparcia.Zeszła ze mnie i oboje potarliśmy obolałe grzbiety oraz inne części ciała.
-Gleba-stwierdziła rzeczowym tonem
-Owszem-odpowiedziałem poważnie-z całą pewnością się wyglebałaś
-To chyba ty-zaczęła chichotać
Śmialiśmy się jak dwa psychole jeszcze jakiś czas.W końcu zapytałem
-To gdzie ten twój Alfa?
-Właściwie to powinien już tu być...-podrapała się po głowie-poszukajmy go

Iana?

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Od Colombiany (CD Sayana): Cienias...

Szliśmy do Chrisa. Sayan się pytał kto to. Nie odpowiadałam mu. Byłam na niego wkurzona za to. Prawie umarłam na zawał.
Ale po tych słowach musiałam coś powiedzieć:
-Wyglądasz pięknie jak jesteś wściekła -wyznał przez zaciśnięte gardło- będę żył choćby tylko dla takiego widoku ,obiecuje.-powiedział. Czułam się dziwnie...no co ja na to mam powiedzieć. Nie znam się na miłości bo jej nigdy nie zaznałam.
Powiedzmy że będziemy się bawić.
Próbowałam nie pęknąć ze śmiechu. Podniosłam szybko łeb i szturchnęłam Sayana.
-No już mnie nie wychwalaj pod niebiosa.-zachichotałam się. Lubiłam przy nim przebywać. Zawsze mnie chwalił. Choć to akurat było dziwne.
-Może się przebiegniemy?-zachichotałam się. Przyspieszyłam kroku.-No choć samobójco!-krzyknęłam
- Właśnie! Czemu jestem samobójcą!?-Krzyknął za mną.
-Już NIGDY nie zabiorę cię na basen ciemnoto!-krzyknęłam.-Zresztą później ci wyjaśnię!
Przyśpieszyłam. Słyszałam jak Sayan przyśpieszył i wyrównał się ze mną.
-Daleko jeszcze?-wysapał.
-Nie-powiedziałam szybko.

Zwolniłam. Kojarzę już te drzewa te kępy trawy. Znajomy zapach. Ale...był inny zapach...kogoś innego.
Zmarszczyłam pysk. Sayan szturchnął mnie lekko w bok.
-Coś się stało?-zapytał wyraźnie zmartwiony. Spojrzał na mnie.
-Ech...nic takiego tylko czuje obcy zapach, tak jakby jeszcze kogoś oprócz mnie, ciebie,Avy i Chrisa...-No cóż. Zobaczy się. Westchnęłam i poszłam dalej. Szłam lekko stąpając żeby nikt mnie nie usłyszał.
-Jest.-powiedziałam stając i pokazując Sayanowi jaskinie. Uśmiechnęłam się do niego szeroko. Spojrzał na mnie tak przenikliwie, do tego nasze nosy się praktycznie stykały. Uśmiechnął się zadziornie i powiedział:
-Jesteś niesamowita.- i pocałował mnie lekko w policzek.
No znowu...czy on się we mnie zakochał?! Jeżeli on nadal będzie się tak zachowywał to ja też się w nim zakocham. A miałam zostać starą panną. Będę musiała o to w końcu zapytać i pogadać szczerze.
-Idziesz?-zapytał wchodząc do jaskini.
-Czekaj idę.-powiedziałam szybko i zrównałam się z nim. Westchnęłam ciężko.
Weszliśmy do jaskini...i nikogo nie było. Nie było Chrisa i Avy. Możliwe że wyszli na łowy...albo by mnie poszukać? Wątpię. Nikogo nie obchodzę.
-Gdzie są...oni?-zapytał Sayan.
-Nie wiem. Może wyszli na łowy. Powinni szybko wrócić. Chris jest świetnym nauczycielem a Ava szybko się uczy.-powiedziałam.
Sayan się rozejrzał po jaskini. Obszedł w niej 3 kółka i usiadł obok mnie.
-Duża...-rzekł.
-Tak...duża. Choć pokarze ci legowiska.-Poszliśmy w miejsce legowisk. Pokazałam mu moje miejsce w ciemnym kącie, jeszcze legowiska Chrisa i Avy.
-To...mogę sobie wybrać tak?-zapytał się.
-Tak wybierz.
Podszedł do legowiska które było centralnie obok mojego.
-Tu.-powiedział krótko. Uśmiechnął się-Wiesz...poczekajmy na nich.
-Dobrze-powiedziałam obojętnie by ukryć zmieszanie.
Położyłam się na swoim legowisku. Sayan odwrócił się po cichu. Położył łeb na łapach i patrzył się na mnie. Zamknęłam oczy ale nadal czułam jego wzrok na sobie.

Sayanek? XD

Od Sayana (CD Colombiany): Nie zabieraj samobójcy na basen

Iana wynurzyła się z wody zalewając mi pysk.Powieki mi się zlepiły i przebierałem łapami na ślepo opływając waderę w kółko.
-I co? Jestem czysta i śliczna?
Z niemałym wysiłkiem otworzyłem lewe oko.Iana promieniowała białym światłem prawie mnie oślepiając.Wpadłem do wody razem z głową i woda wpłynęła mi do nosa.Wynurzyłem się kaszląc i plując.
-Jezus Maria ty się świecisz!
-Gdzie!?-po kolei obejrzała każdą cześć ciała-Aaa masz na myśli ,że wyglądam olśniewająco?
-Nooo mniej więcej
Najwyraźniej Iana nie widzi tego co ja.Gapiłem się na nią przez dłuższą chwilę lewym okiem , potem otworzyłem drugie oko i blask trochę przybladł.
-Co ty robisz?-spytała trochę skrępowana
-Podziwiam-odpowiedziałem zalotnie
-Czy ty próbujesz mnie podrywać?
-Być może
Niemal natychmiast zarobiłem mocny cios w głowę i znalazłem się pod wodą.Usiłowałem zepchnąć z siebie Iane która systematycznie próbowała mnie utopić.
To tak się bawimy?
Zanurzyłem się głębiej.Wadera zaczęła pływać nerwowo w kółko.Płuca trochę mnie piekły ale nie miałem zamiaru dać za wygraną tak łatwo.Nawet pod wodą słyszałem krzyki przestraszonej wilczycy.
Uścisk w piersi zrobił się nieprzyjemny.Odbiłem się od dna.Jak torpeda wynurzyłem się z wody tuż przy Colombianie .Zanim zdążyła się zorientować nabrałem powietrza i przygniotłem waderę wlokąc ją pod wodę, na samo dno.Jej źrenice rozszerzyły się usiłując złapać trochę światła ,mi półmrok ani trochę nie przeszkadzał.
-Idiota!-krzyknęła Iana wypuszczając z paszczy stado bąbelków
Zatrząsłem się chichocząc.Wilczycy to wystarczyło.Kopnęła mnie tylnymi łapami w brzuch i wystrzeliła do powierzchni.Straciłem oddech.Oczy przesłoniła mi tęczowa mgiełka.
Wtedy dogoniły mnie myśli które zostawiłem gdzieś na bagnie.
Zasłużyłem na to żeby się utopić.Tak będzie chyba lepiej. Zacisnąłem powieki próbując zachować w pamięci wizerunek Iany z twardym postanowieniem że zabiorę go ze sobą do krainy zmarłych.
To było nawet przyjemne.Takie powolne tracenie przytomności.Moja śmierć powinna być milion razy gorsza za to co zrobiłem.
Wtedy czyjeś zęby złapały mnie za kark.Colombiana dociągnęła mnie do brzegu.
Wskoczyła mi na brzuch
-Wypluj tą wodę kretynie!

Szliśmy w kierunku gdzie miał się znajdować alfa watahy.Szturchnąłem milcząca Iane
-Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć
Z dzikim warczeniem wilczyca przygniotła mnie do ziemi.
-Przestraszyć!?Ja prawie zeszłam na zawał!-Wykrzyczała mi z odległości dwóch centymetrów.
Jej pysk prawie stykał się z moim.
-Mówiłem przepraszam- powiedziałem próbując się podnieść
Nic z tego.Byłem na straconej pozycji a wściekła Colombiana przyciskała mnie do ziemi lepiej niż mógł by to zrobić dwutonowy kamień.Wreszcie puściła.
-A mówili żeby nie zabierać samobójców na basen -zmarszczyła brwi
-Wyglądasz pięknie jak jesteś wściekła -wyznałem przez zaciśnięte gardło- będę żył choćby tylko dla takiego widoku ,obiecuje

Colombiana? Nie bij przetłumacz

niedziela, 30 listopada 2014

Od Christophera (CD Moonlight): Osobliwy urok

 Nie mogliśmy oderwać od siebie wzroku. Teraz przez dłuższą chwilę miałem okazję dokładnie przyjrzeć się waderze. Znam ją jakieś dwa dni, ale...cóż, trudno to wyjaśnić. W tym momencie widziałem ją zupełnie inaczej niż za pierwszym razem. Błękit oczu wydawał się bardziej osobliwy, niecodzienny. Bardziej niezwykły. Patrząc w niego czułem miłe ciepło, serce szybciej biło...
 Czułem coś takiego pierwszy raz w życiu. Wiedziałem doskonale co to było. I również po raz pierwszy nie miałem pojęcia co zrobić.
 Nie jestem z natury romantykiem. Nie sklecę na poczekaniu wiersza, nie umiem dobrać bukietu ani zaśpiewać ballady. Więc co mam zrobić? Mam naturę raczej filozoficzną. Rozwiązuję problemy poprzez myślenie i odpowiednie działanie. A jak nie umiem...dzielę się nimi.
 Moonlight nie jest jak inne wadery. I ten dzień o tym świadczy. Zwykła wilczyca trzyma na półkach ususzone kwiaty - a ona rogi kirinów, fragmenty kłów mamuta. Zwykła wilczyca nie miesza się w politykę, nie obchodzi ją statystyka ilości zabitych poprzez kłusownictwo istot. A Moonli? Miałem okazję widzieć jak walczy o swoje. Logicznie więc myśląc trafiłem na swoją drugą połówkę.
 Takiej szansy nie można zmarnować. Każdy musi kiedyś znaleźć kogoś, z kim będzie rozmawiał jak z przyjacielem i kłócił jak w starym małżeństwie.
 Bałem się jej reakcji. To naturalne. Ale kiedyś trzeba się odezwać.
 Takiego romantycznego zachodu słońca nie wolno zmarnować na gapieniu się sobie w oczy.
 - Moonli, chyba mam pewien problem...- odezwałem się w końcu z lekkim, niewymuszonym uśmiechem.
 - Słucham? - odparła wadera również się uśmiechając.
 - Chyba się zakochałem.
 - Ja też...
 - Znam tego szczęściarza? - drażniłem się.
 - Widujesz go na co dzień.
 - Naprawdę?
 - Ma jasnoszare oczy i biało-szare futro...
 - Wysoki jest?
 - Raczej średniego wzrostu - Moonlight parsknęła śmiechem. - Ale nadrabia intelektem...
 - No to kim jest ten cwaniak?
 - To ty głuptasie! - wypaliła wadera po czym nagle spuściła głowę zawstydzona.
 Teraz to miłe ciepełko w moim sercu urosło, przezwyciężyło wstyd i oficjalnie zgładziło niepewność. To naprawdę miłe wiedzieć, że ktoś odwzajemnia twoje uczucie.
 Odrobinę się przysunąłem. Moonlight nadal wpatrywała się uparcie w swoje łapy. Szepnąłem jej więc cicho do ucha:
 - Ja też cię kocham...

Czyżby finał romana, Moonli? XD

Od Moonlight (CD Christophera): Zachód

Zaczęły się zawody w łapaniu kartek. Chris skoczył łapiąc następne trzy kartki, ale się popisuje, nie rozumiem czemu to wprawia mnie w lekki zachwyt. Rozpędziłam się biegnąc na ścianę, odbiłam się od ściany wybijając w powietrze, przez chwilę leciałam nad głową Chrisa który wpatrywał się we mnie z otwartym pyskiem. Uśmiechnęłam się łobuzersko, złapałam pięć kartek, przekręciłam się w powietrzu i lekko odbiłam się od ściany l spadając lekko na zimnej podłodze. Chris nadal wpatrywał się we mnie z otwartym pyszczkiem, podeszłam do niego i szybkim ruchem łapy zamknęłam mu tą rozdziawioną paszczę.
-To chyba wszystkie.- Powiedziałam i zaczęłam zbierać kartki, Chris nie chcąc stać bezczynnie też zaczął zbierać. Gdy już prawie skończyliśmy, położyłam łapę na kartce, a Chris niespodziewanie położył łapę na mojej, spojrzałam na niego a on na mnie i szybko się wycofaliśmy.
-Przepraszam Moonli- Powiedział lekko zawstydzony a jego nos zrobił się chyba bordowy. Zachichotałam, to było urocze, heh nie ma już co się oszukiwać zakochałam się w nim.
-Nazwałeś mnie Moonli.
-A no tak przepraszam- powiedział speszony, a jego nos zrobił się jeszcze bardziej czerwony, znów zachichotałam.
-Nic się nie stało Chris- Uśmiechnęłam się przyjaźnie- Myślałam, że już mnie tak nie nazwiesz.- Chyba mój nos też jest lekko czerwony, zaczęłam chichotać, tak z niczego.
-Z czego się śmiejesz- Spytał uśmiechnięty Chris.
- Z twojego czerwonego nosa- Zachichotałam on odruchowo spojrzał na nos, i zakrył go sobie łapami, zaczęłam się jeszcze bardziej śmiać. Chris próbował ukryć swój śmiech ale po chwili też zaczął się śmiać.
-Mój nos nie jest aż tak czerwony jak twój- Uśmiechnął się, oboje zaczęliśmy się śmiać. Tą dobrą zabawę przerwały nam pohukiwania sów, dopiero teraz zorientowałam się, że mojej sowy nie ma, wyjrzałam przez otwór na wejście. Przed wejściem do jaskini, podskakiwała moja sowa, a koło niej stroszył piórka młody samczyk. W dziobku trzymał śliczny jasno granatowy chaber.
-Chris spójrz.- zawołałam go, szybko stanął kolo mnie, omal nie wyszedł musiałam zagrodzić mu drogę łapą.
-Co?- powiedział głośno nie zdając sobie sprawę z sytuacji.
-Ciszej- Powiedziałam do niego szeptem, spojrzał pytająco.
-O co chodzi?- Spytał przybliżając się do mnie, stał tak blisko że mój bok stykał się z jego.
-Usiądź trochę bliżej- wyszeptałam, chociaż to nie było potrzebne, lubię jego ciepło. Zbliżył się do mnie. A ja pokazałam mu sówki- Patrz.
-Twoja sówka chyba ma adoratora.- Stwierdził u uśmiechając się. Usiadł, zrobiłam to samo, biło od niego przyjemne ciepło, czułam jak porusza się przy każdym oddechu, może nawet czułam bicie jego serca, trochę mnie to uspokajało. Chris był pochłonięty obserwowaniem sów. Sama spojrzałam na te gody. Samiec, podskakiwał co rusz do samiczki, z kwiatkiem a ona odskakiwała nieśmiało, kilka razy tak zrobił aż w końcu się poddał, położył kwiatek i i odskoczył trochę dalej, moja sówka podskoczyła do kwiatka i wzięła do dziobka. podskoczył nieśmiało do samca i bodnęła go główką. Ogarnęło mnie zmęczenie. Spojrzałam na niebo, było pomarańczowo-czerwono-różowe. Zachód słońca?
-Moja sowa-odezwałam się w końcu- chyba znalazła sobie narzeczonego. -Chris uśmiechnął się. Oparłam głowę o jego ramie a on o moją głowę. Byłam zmęczona a koło niego było tak ciepło.
-Muszę ci coś pokazać- Wyszeptał mi do ucha.- Chodź.- Podniosłam głowę, on wstał i wyszedł na zewnątrz, sowy gdzieś odleciały, heh ciekawe gdzie, przeciągnęłam się i poszłam za Chrisem.
-Ciekawe czy mnie dogonisz? - Uśmiechną się łobuzersko i pobiegł wzdłuż morza.
-Nie licz że wygrasz!- krzyknęłam i zaczęłam biec. Szybko go dogoniłam. Ale nie miałam siły go prześcignąć. Biegliśmy tak chwile śmiejąc się, co nieźle mnie wyczerpało, w końcu Chris zwolnił, stanęliśmy przed ogromnym lodowcem. Zaczął powoli na niego wchodzić, zrobiłam to samo.
-Lodowiec Pełni- Powiedział- koniec, terenów naszej watahy, no znaczy mojej.-Gdy weszliśmy na sam szczyt zobaczyła śliczny zachód słońca, śnieg pięknie skrzył się w czerwieni, już połowę nieba zajmowały gwiazdy. Poczułam dziwną chęć powiedzenia Chrisowi co do niego czuje, nie wiem, boje się jego reakcji. Oderwałam wzrok od nieb i spojrzałam na Chrisa, wpatrywał się we mnie oczami w których tliły się iskierki. Uśmiechnęłam się do niego a potem patrzyliśmy sobie w oczy, dziwnie się czułam.

Chris Dokończysz Tego Romana? X""DD

sobota, 29 listopada 2014

Od Christophera (CD Moonlight i Avy): Notatki na wietrze

 Poszedłem za Moonlight. Nagle coś pociągnęło mnie za ogon z taką siłą, że znowu się wywróciłem. Popatrzyłem do tyłu. A był to nasz nowy włochaty znajomy. Mamucik domagał się najwyraźniej pożegnalnego poczęstunku.
 - Nic nie mam, wszystko zeżarłeś - powiedziałem przez śmiech. Strasznie mnie łaskotał.
 Nagle zostawił mnie i odwrócił się. Coś go bardziej zainteresowało. Nie domyśliłbym się co, gdyby nie błagalny krzyk:
 - Chris!
 Obszedłem młodego dookoła. Tym "czymś" ciekawszym ode mnie, była Ava.
 - Co ty tu robisz? - spytałem zdziwiony.
 - Walczę z rozwścieczonym mamutem! - odpowiedziała. Mamuciątko wyskubywało jej zza uszu liście.
 W końcu do naszych uszu dotarł ponaglający ryk nowej matki zwierzaka. Młode od razu zerwało się z miejsca i dogoniło stado. Ava podniosła się z ziemi i otrzepała ze świeżego śniegu.
 - A tak na serio, to co ty tu robisz? - spytałem i odczepiłem jej od ucha upartą sosnową igiełkę.
 - Zwiedzam - mruknęła waderka. Zgromiłem ją wzrokiem, więc dodała: - Uciekałam przed jednym upartym wilkiem, bo spróbowałam jakiegoś zdechłego mamuta.
 Nie miałem jej za co karcić. Mamuty nie są pod ochroną. Ale próby Watahy Złamanego Kła polowań na naszych terenach nadal uznaję za zniewagę.
 - Dobra, odprowadzić cię, czy się już nie zgubisz? - powiedziałem drażniącym tonem.
 - A czemu nie mogę zostać z tobą?
 Kiwnąłem głową w stronę czekającej dalej Moonlight. Ava kiwnęła głową, że rozumie.
 - No to do wieczora - powiedziała i odbiegła truchtem z powrotem wgłąb tundry.
 - Tylko nie daj się czemuś pożreć! - krzyknąłem na odchodnym i podbiegłem do Moonli. Znaczy się Moonlight...co się ze mną do cholery dzieje?!
 Chwilę później biegliśmy już przeskakując nad zaspami w stronę lodowców. Jak mi brakowało śniegu. Wiem, to dziwnie zabrzmi, bo mieszkam na samej północy świata. Ale po prawdzie, to naprawdę dawno nie miałem okazji odwiedzać lodowców. To by wyjaśniało, dlaczego nie spotkałem Moonlight i jej matki wcześniej. Zaczął padać śnieg. Płatki były duże i padały gęsto, ale nie straciliśmy widoczności. Gdzieś niedaleko przebiegł lis arktyczny. A może to był zwinny krzakogon? Kto tam wie...
 Moonlight w końcu zwolniła. Całe szczęście, bo przez jej białą sierść i spadający śnieg niemal straciłem ją z oczu. Podeszła do ściany lodowca. Gdy się z nią zrównałem moim oczom ukazało się wejście do obszernej lodowej groty. W środku na wykutych, wyłożonych szczelnie skórami półkach leżały księgi, zwoje, papirusy, kły, próbki w słojach...słowem raj dla odkrywcy. Zaniemówiłem i spojrzałem na Moonlight. Ta uśmiechnęła się i kiwnęła głową na zachętę, żebym wszedł do środka. Przyglądnąłem się więc rogom i kłom różnego pochodzenia. Ku własnemu zadowoleniu przekonałem się, że nie były to kłusownicze trofea tylko znaleziska: rogi, kły i skrawki futra, które zwierzęta zgubiły w sposób naturalny.
 - To tutaj żyłaś zanim na nas trafiłaś? - spytałem.
 - Owszem - odpowiedziała z pewną dumą wadera. Jej sowa - dotychczas towarzysząca nam w powietrzu - wylądowała na najbliższej półce i umościła się do snu.
 - No nie powiem, całkiem ładny zbiór - uśmiechnąłem się widząc rysunki znajomych zwierząt.
 Nagle zawiał silniejszy wiatr. Luźne pergaminy jak żywe zerwały się do lotu i uciekły przez wejście.
 - Lepiej je złapmy! - rzuciła Moonlight i zwinnie chwyciła dwa arkusze naraz.
 Z wrodzonej, szczenięcej chęci zaimponowania waderze rozpędziłem się, wyskoczyłem w górę i w powietrzu złapałem papirus. Po wylądowaniu dogoniłem jeszcze dwie kartki.
 - Rzucasz mi wyzwanie? - powiedziała żartobliwie Moolight.
 Uśmiechnąłem się łobuzersko. Odpowiedziała tym samym. A więc zawody.

Moonlight?

Od Avy

Światło wpłynęło do jaskini zmuszając mnie do ocknięcia się. Otworzyłam oczy. Chrisa nie było.Wyszłam na zewnątrz. Ku mojemu niezadowoleniu nie zastałam też Columbiany ani Moonlight. Westchnęłam.Czułam się trochę osamotniona. Tęsknię za tatą. Można by mnie nazwać ,,córeczką tatusia" gdyby ten jeszcze żył.
Większość mojego rodzeństwa nie była zapalonymi łowcami, a ja wręcz się do tego wyrywałam. Tatusiowi się to podobało,a że byłam jednocześnie najmłodsza z rodzeństwa to też szybko stałam się jego ulubienicą. W oku zakręciła mi się łza,szybko ją otarłam. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu czegoś co mogłoby mi wskazać gdzie się podział Chris. W końcu wyczułam słabą woń alfy. Przy tym czuć było jeszcze Moonlight. Ruszyłam dziarskim krokiem świeżo odkrytym tropem prowadzącym na północ.
Przyśpieszyłam gdy zapach wilków przebił odór nieznanego mi jeszcze pochodzenia. Na polance, lub czymś na kształt leżał martwy mamut. Z trudem wspięłam się na jego brzuch. Zsunęłam się z pękatego elementu na rozpłataną szyję. Oblizałam się.
-Jeszcze nigdy nie jadłam mamuta- uświadomiłam sobie.
Przybliżyłam pyszczek do rany i oblizałam ją delikatnie. Nie ukrywam,że mi smakowało. Z niemałym trudem przedarłam się przez apetyczną warstwę tłuszczu i wgryzłam w jeszcze smaczniejsze mięso. Pysk miałam umorusany we krwi. Oblizałam się ze smakiem. Nagle mój brudny nosek wyczuł kolejną woń. Woń wilka. Postawiłam wysoko uszy usiłując wyłapać jakiś odgłos. Moją uwagę zwrócił odgłos łamanej gałęzi. Trzy wilki, w tym dwa niewiele ode mnie starsze szły w stronę mamuta.

-Odsuń się-warknęła biała wadera.
Zamrugałam zaskoczona.
-Moonlight?-zmrużyłam oczy-Zestarzałaś się dość szybko.
To nie wiedzieć czemu ją rozzłościło.
-Nie jestem Moonlight!-krzyknęła.
-O.-cofnęłam się lekko do tyłu nadal nie schodząc z gardła mamuta-Wybacz pomyłkę jaśnie pani.Nie zdawałam sobie sprawy.
Ukłoniłam się ironicznie.
Wtem oba młodsze wilki rzuciły się ku mnie.Pisnęłam głucho i zeskoczyłam ze zwierzęcia.Biegłam na północ.Tamci byli szybcy.
Jak ja nie znoszę być mała!Łapy krótkie i mózg jak orzeszek!
Przyśpieszyłam odrobinę. Przeskoczyłam niewielką kałużę. Jedno z bliźniąt poślizgnęło się i wpadło w błoto, drugie, biegnące nieco z tyłu zgrabnie odbiło się od głowy towarzysza i wylądowało po drugiej stronie.
Powoli brakło mi sił. Musiałam szybko przebierać łapkami by utrzyma się na bezpiecznej odległości od prześladowcy. Nagle poczułam smród mamuciego futra i ledwo wyczuwalny zapach wilka. Tamten chyba też to poczuł o zwolnił, a chwile potem zawrócił. Oglądając się za siebie wpadłam na jakieś włochate coś. Z początku myślałam, że to Chris, ale coś tu nie pasowało. Od kiedy Chris ma rozmiary młodego mamuta?
Podskoczyłam oszołomiona. Futrzaste cielsko spojrzało na mnie małymi czarnymi oczkami.
-Chris!- krzyknęłam odruchowo gdy mamut zaczął wyskubywać mi zza uszu wplątane w sierść liście.
Ku mojemu zdziwieniu odsiecz dotarła w zastraszającym tempie. Tym bardziej, że stała za ,,napastnikiem".

Christopher?Moonlight?‏

Od Colombiany (CD Sayana): Nic lepszego niż życie nie ma...a może jednak?

Leżeliśmy na trawie...chichotaliśmy jakbyśmy byli z psychiatryka. Na ciemnym niebie tliły sie gwiazdy a księżyc oświetlał polankę na której leżeliśmy.
-No to teraz musisz mi coś powiedzieć.- zachichotałam.
No w końcu powiedział że podziękuje jak wyjdziemy z bagna. Nagle poczułam poczucie winy za to że na początku naszej znajomości byłam dla niego wredna. No cóż tak czasami mam. Zresztą może mi się kiedyś odwdzięczy.
-Dziękuje...-wyszeptał...i mnie pocałował w policzek. Stałam jak słup soli. Co mam zrobić?! Teraz się zorientowałam że Sayan zwiał. Serio?! Wpadł w gęstwinę lasu i co? Teraz mam go szukać? No dzięki... Pobiegłam za nim. Kufa! Gdzie on jest?! Zaczęłam węszyć. Poszłam w na prawo i na malutkiej polance w końcu go zobaczyłam.
Odwrócił się błyskawicznie i chciał uciec. Ale gdy zobaczył że to ja rozluźnił mięśnie.
-Jesteś...szukałam cie...-powiedziałam do niego. Byłam trochę zmieszana rozmawiając z nim. No w końcu mnie...pocałował. Kurde to tylko był zwykły pocałunek w okazanie wdzięczności za uratowanie jego tyłka!
-Przepraszam...bardzo...ja nie wiem co się ze mną stało.-Wyjęknął. Odwrócił się ode mnie i usiadł na przeciw księżyca. Podniósł wysoko łeb i...nic. Podeszłam i usiadłam obok niego. Em...nie powiem...to krępujące.
-Nic się nie stało. Przecież wiem że to był pocałunek z wdzięczności za uratowanie twojego tyłka.-zachichotałam się lekko próbując rozładować napięcie. Spojrzałam na niego z uśmiechem.
-Dzięki. I sory że zwiałem...
-No przestań. Było i się skończyło.Tak? No to teraz cieszmy się jak wariaci że żyjemy.-
Spojrzał na mnie tak...przenikliwie że na grzbiecie mi się zjeżył. Ale miał uśmiech na pyszczku.
Szturchnęłam go w bok i zachichotałam się. I już wszystko w normie...mam by najmniej taką nadzieje.
Chciałam zdmuchnąć z oka grzywkę. Prawda okazała się bolesna. Moja zazwyczaj jedwabna i lśniąca sierść była upaprana w błocie. Westchnęłam głośno. Sayan spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
-Wiesz co...-zaczęłam w zamyśleniu...
-Nom?-Zapytał się
-Przydała by się nam kąpiel.-powiedziałam. Sayan spojrzał na mnie i potem na siebie.
-Taaa...przydała by się.-powiedział
Wstałam i ruszyłam w kierunku Oka Lasu. Sayan ruszył za mną i szliśmy razem ramię w ramię.
Zaczęliśmy rozmawiać i opowiadać o sobie. Miał przykrą historie. Ja poza tym też nie ciekawą. Rodzice nie żyją więc... no cóż.

-Jesteśmy na miejscu-powiedziałam do Sayana. Zatrzymaliśmy się przed jeziorem. Była dość ciepła noc jak na ten klimat.
Sayan powiedział bym się odsunęła i wgłębił się las. Odsunęłam się tak jak mi kazał. Nagle Sayan wyskoczył z gęstwiny krzaków i jak burza wpadł do jeziora.
Ciągle był pod wodą. Nie było go jakieś 2 minuty a on ciągle był pod wodą.
Stanęłam na brzegu jeziora.
-Sayan!-krzyknęłam na całe gardło.-Sayan!!!
Sayan wyskoczył z wody. Otrząsnął się z wody.
-Jestem! I jeszcze czysty!-zaśmiał się.
-Głuptasie martwiłam się!-krzyknęłam na Sayana i znowu go popchnęłam do wody niestety. Sayan mnie pociągnął i też wpadłam do wody.
-No ej!!!-Krzyknęłam na niego. Nie usłyszał bo znowu był pod wodą. Zanurkowałam. Obróciłam się pod wodą i nigdzie go nie było.
Wyciągnęłam głowę z wody. A Sayan pływał obok mnie.
-I co? Jestem czysta i śliczna?-zapytałam żartobliwie.
Spojrzał na mnie i odpowiedział:

Sayan? Dalej...poproszę. XD

Od Moonlight (CD Christophera): Powrót do jaskiń

Pobiegłam nazrywać paproci ile mogłam i wróciłam do Chrisa, podałam mu paproć i wróciłam szukać więcej tej zieleniny. Czeka nas długa droga, granica tundry i lodowców jest dosyć daleko. Nagle moja sowa sfrunęła mi na grzbiet. Powinna już dawno spać. Wpięła swoje szpony w moje gęste futro, ułożyła się do snu, i chyba zasnęła.

*Dużo Później w tundrze*

-Już niedaleko Chris!- Zawołałam do chyba już nieco zmęczonego i zziębniętego wilka.- Chyba widzę stado tego malca. - Podbiegłam do pierwszej lepszej samicy i lekko uszczypnęłam ją kłami w nogę. Kopnęła ale na szczęście zrobiłam unik i zaczęłam uciekać. Rozwścieczona samica pobiegła za mną. - Chris wiejemy.- Zawołałam a ten natychmiast rzucił paprotkę, ominął malca i zaczął uciekać. Był wyczerpany więc nie biegł za szybko. Dogoniłam go i uśmiechnęłam się, mu raczej nie było do śmiechu. Prędko napotkaliśmy jakiś głaz, schowaliśmy się zanim. Chris już po chwili upadł na ziemię ze zmęczenia. Wyjrzałam za głaz, i zobaczyłam samice z młodym, samica się odwróciła a młode złapało ją za ogon. Byłam prze szczęśliwa, ale się dziwnie poczułam, jakby coś zaczęło mnie kuć w klatce piersiowej. Zrobiło mi się smutno. Eee to dziwne. Spojrzałam na Chrisa. Próbował się podnieść z ziemi. Pomogłam mu wstać.
-Dzięki to co teraz?- Spytał się, ale ja tak jakoś nie usłyszałam tych słów, wpatrywałam się w jego szaro-błękitne oczy, zatraciłam się w ich głębi.... zaraz! Co ja robię!
-Yyy co?- spytałam się już bardziej trzeźwa.
-Co robimy teraz?- Spytał- Wiesz moja propozycja jest byśmy wrócili do jaskiń.
-Wiesz mamy jeszcze chwilę czasu- Tak postanowiłam zaprowadzić go do mojej jaskini, gdzie mam moje wszystkie notatki i inne, mam nadzieje ze pod moją nieobecność nie wprowadziły się tam krzakogony ani inne stworzenia.- muszę ci coś pokazać.
-A co?- Dociekał Chris.
-Zobaczysz- Uśmiechnęłam się i popędziła w stronę lodowców.

Chris Dokończysz?

piątek, 28 listopada 2014

Od Christophera (CD Moonlight): Niańka dla mamuciątka

 Otrzepałem się i stanąłem na własnych łapach. Te młodziki to jakieś diabły. Komary tak zawzięcie nie gryzą jak ta dwójka. Spojrzałem w kierunku ucieczki kłusowników.
 - Więc tamta biała wadera to twoja matka? - spytałem choć byłem pewny odpowiedzi.
 Moonlight pokiwała głową.
 - Całkiem przyjemna osóbka - skomentowałem i zwróciłem uwagę na młodego mamuta. - I co my z nim zrobimy?
 - Nie mam pojęcia - wadera westchnęła. - Jak mi go szkoda...
 Widok rzeczywiście był żałosny. Młode z determinacją szturchało matkę, żeby wstała.
 - Twoja matka właśnie dorobiła się kolejnego wroga - powiedziałem. - Mamuty są bardzo pamiętliwe. Jeśli przeżyje i w dorosłości spotka twoją matkę ponownie to nie wróci do watahy w całości.
 Mamuciątko zaryczało z rozpaczy. Nawet nie obchodziła go nasza obecność. Moonlight nagle zrobiła stanowczą minę i z zawziętością powiedziała:
 - Nie można go tak zostawić. I ty mi pomożesz go uratować!
 - Ja?!
 - No ty! Znasz się przecież na zwierzętach.
 - No tak - potwierdziłem i zacząłem gorączkowo myśleć. W końcu na coś wpadłem: - Możemy mu znaleźć zastępczą rodzinę!
 Moonlight popatrzyła na mnie jak na obłąkanego.
 - Zamierzasz przygarnąć mamuta? - powiedziała z politowaniem.
 - Nie! - zaprzeczyłem. - Podrzucimy go jakiemuś stadu. Samice mamutów przygarniają cudze młode, jeśli nie mają swoich. To taki przejaw syndromu "pustego gniazda".
 - No dobra, ale jak zamierzasz go tam "podrzucić"?
 - Szczerze mówiąc...Nie mam pojęcia.
 Wadera westchnęła z politowaniem.
 - Ale za to mam... - rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu czegoś co mogłoby pomóc. W końcu ujrzałem chyba jedyną w tajdze, zieloną jeszcze kępę paproci. Zerwałem jedną i podszedłem powoli do mamuta. - Cześć mały, nie bój się. Patrz, mam coś dla ciebie!
 Pomachałem zachęcająco liściem. Młode pierwsze wystraszone, teraz zwróciło chyba większą uwagę na pusty żołądek. Mamucik podszedł parę kroków, a ja cofnąłem się. Podążał za jedzeniem jak ślepe ciele. Dałem mu w końcu zjeść listek, aby się nie zniechęcił.
 - Widzisz? - powiedziałem do Moonlight z triumfalnym uśmiechem. - Mózgownica pracuje.
 Mamuciątko poszturchało mnie parę razy trąbą w poszukiwaniu kolejnego listka. Może i było to młode zwierzę, ale było większe niż ja. Na takiego malca trzeba baczniej zwracać uwagę, zwłaszcza jeśli jest silniejszy niż ty.
 - Zerwij parę paprotek - rzuciłem Moonlight. - Możemy go tak zaprowadzić do jakiegoś stada.

Moonlight? Jakieś jeszcze pomysły?

Od Moonlight (CD Christophera)

Hmm... Nie wiem za dużo o mamutach. Warto by się by mu przyjrzeć. To dziwne, że zapuścił się aż tu. Z chęcią pomogę Chrisowi zapędzić go z powrotem do tundry, a raczej na granice.
-Jasne, że pomogę.- Odpowiedziałam- Ale lepiej uważajmy na tamtych pewnie kręcą się gdzieś, jak znam kłusowników nie wrócą do watahy bez swojego łupu.- Chris pokiwał głową i ruszyliśmy za śladami. Szliśmy chwile aż trafiłam na mniejsze ślady.
-Chris! To raczej samica z młodym spójrz- Wskazałam na trop.
-Masz racje.- Stwierdził, i rozejrzał się za innymi śladami. Poszliśmy dalej.
-Co mogło ją wystraszyć i dlaczego powędrowała, aż tu? Przecież te ślady zbliżają nas do jaskiń. - Stwierdziłam. Chris przyśpieszył kroku, zrobiłam to samo, on nagle zaczął biec.
-Musimy je dogonić- krzyknął. Też zaczęłam biec, wyprzedziłam go bez trudu ale potem zwolniłam i wyrównałam bieg do jego tempa. Biegliśmy po rozmaitym terenie, mijaliśmy poprzewracane drzewa i ślady walki. Było to straszne. Wbiegliśmy na polanę, no nie całkiem polanę bo rosło na niej kilka drzew. Trawa sięgała mi do szyi. Rozejrzałam się dookoła, Chris zrobił to samo. Spostrzegłam ogromny kamień, potem coś tak jakby zaryczało.
-Mamucica- Stwierdził Chris. Bez wahania skoczyłam na głaz. Był dość wysoki więc mogłam zobaczyć trochę więcej. Skoczyłam na szczyt głazu przeskakując na gałąź drzewa. A z gałęzi drzewa na wyższą tak dotarłam na szczyt. Rozejrzałam się. Zobaczyłam mamucicę szarżującą na jakiś ciemny mały punkt. Za matką najwyraźniej było małe mamuciątko. Trzymało się ogona swojej mamy. Nagle na mamuciątko skoczyły dziwne kształty różnego koloru. Jeden był biały. To byli... Kłusownicy.
-Chris!- Zawołam z drzewa- To kłusownicy wśród nich jest moja matka!.- Zeskoczyłam z drzewa. - Oni chcą je zabić! Musimy coś zrobić!
-Ja muszę- Odpowiedział Chris- Ty zostań tutaj.
-Ale... Sam nie dasz rady jest ich czterech może pięciu!- Nie dawałam z wygraną- Mogę ci pomóc.
-A jeśli twoja matka cię zobaczy?- Powiedział stanowczo Chris- Zostań tu.
I znikł w wysokiej trawie. Nie dam się tak łatwo spławić! To po części też moja walka, ale póki co będę obserwować z ukrycia, Nie chce narażać Chrisa ani siebie. Przyczaiłam się w szuwarach tak aby mnie nie było widać. Myślę, że nie było. Cała sytuacja nie była przyjemna. Chris wparował w sam środek ich polowania.
-Przestańcie- Zaryczał Chris, naprawdę głośnio.- Nie możecie!
-Łapcie go!- Usłyszałam kobiecy głos. Moja matka. - Słyszycie!
Dwa młode wilki rzuciły się na Chrisa. Były młodsze od mnie. Byli to moi dwaj kuzyni. Ciemno szary Demon i oraz złotooka Diana byli bliźniętami. Jak moja matka mogła powołać ich do tak bestialskiego czynu jak kłusownictwo. Diana wdrapała się na grzbiet Chrisa za to Demon podciął mu nogi bez problemu powalając Chrisa. Matka zabiła mamucice! To było dziwne, jedna wadera pokonała mamuta? Zobaczyłam małe biedne młode, kulące się do już nieżywego ciała swojej mamy. Wtedy coś się we mnie odezwało, jakiś dziwny instynkt we mnie kazał mi tam pobiec i bronić je nawet kosztem własnej śmierci, jak ta mamucica. Niestety instynkt był silniejszy od zdrowego rozumu. Rzuciłam się na własną matkę, przewracając ją i przytrzymując na ziemi, zbliżyłam swoje kły do jej gardła, mrucząc przy tym
-Nie waż się go tknąć.- Matka zrzuciła mnie bez najmniejszego problemu. Popatrzyła na mnie bursztynowymi oczami i uciekła. Spojrzałam na młode. Było całe, pobiegłam do Chrisa. Dzielnie walczył z dwoma napastnikami, był taki, odważny, silny i... O czym ja myślę!!
-Demon!~Diana! - Krzyknęłam. Wilczęta wyrwały się z ferworu walki, spojrzały na mnie, odeszły od Chrisa i uciekły, przy tym gdy mijały mnie warczały. Co je ugryzło? Podbiegłam do Chrisa słaniającego się ze zmęczenia, oparł się o mnie.- Byłeś świetny Chris- Przyznaje, walczył bardzo dobrze ale to były młode wilki co z tego że dwa, i co z tego że on jest taki odważny, No kurde co się ze mną dziej!
-Co z Mamutami- wysapał. Spojrzałam na niego smutnymi oczami.
-Tylko mamuciątko przeżyło.

Co Dalej Chris? (Nie zwracaj uwagi n moje myśli, błagam).

Od Sayana (CD Colombiany): Wdzięczność

Nienawidzę być dłużnikiem.Rodzice pozwalali mi odczuć w każdym spojrzeniu i geście ,że to im zawdzięczam istnienie.Na szczęście bagno nie było odpowiednim miejscem do rozmyślań.Ogon chyba zaczął mi przymarzać do ziemi a o osuszeniu futra nie było mowy wszechobecna srebrzysta mgła wiązała mnie i Iane mokrymi mackami.Wilczyca siedziała obok mnie tak blisko że mogłem wyczuć ciepło jej ciała.
-Halo? -spytała gdy zobaczyła ,że się na nią gapie -mówiłam że masz dług...-zmarszczyła pysk niezadowolona- to błoto wypłukało ci mózg czy po prostu jesteś głuchy?
Mimo ,że ze mnie drwiła miałem ochotę przysunąć się bliżej.Czułem się jakby ktoś rzucił na mnie urok.
W towarzystwie wilczycy moczary przestały wydawać się przerażające zacząłem dostrzegać w nich nawet coś pięknego.Ona też była piękna, oblepiona błotem ale piękniejsza od czegokolwiek co oglądały moje oczy.Wtedy dotarło do mnie to co mówiła przed chwilą.
Mówiłem że nienawidzę mieć długów?
-Że co proszę słucham?-język mi się plątał pod wpływem roziskrzonego wzroku Colombiany
-Aha...więc jednak głuchy
To mnie trochę otrzeźwiło.
 -Chciała byś! Prawie urwałaś mi ogon!
-Ja ci życie ratowałam!-odkrzyknęła
-Ta... Ładne bym miał życie bez ogona!
-Trochę wdzięczności!-wywarczała prze zaciśnięte zęby niby to zła ale jednak nie - Może byś z łaski swojej podziękował!?
No tak ,stoimy po kostki w mule i krzyczymy na siebie ledwo się widząc w narastającej ciemności. Czy to nie dziwne? Powiodłem wzrokiem po bagnie, pod wodą w dość sporej odległości migotały żarłocznie ogniki. W okół panowała temperatura bliska zera ale nie było mi zimno. Było nawet gorąco.
-Podziękuje jak wyjdziemy stąd żywi
Odwróciła się oburzona i poprowadziła mnie w nieznanym kierunku. Po jakimś czasie nawet ona zgubiła drogę w gęstniejącej ciemności. Obracała się chwilę w miejscu węszyła a potem spuściła głowę. Patrzyłem na nią z narastającą niepewnością. Czułem dreszcze gdy ogniki podpływały coraz bliżej. Woda delikatnie bulgotała. Zbliżyłem się od Iany.
-Hej -potarłem nosem o jej łape- nie ma sytuacji bez wyjścia na pewno znajdziesz drogę
Nie wiem czy to pomogło. Małe podwodne płomyczki się zbliżały i wyglądało na to że tylko ja je widzę.
Potem wilczyca nagle podniosła głowę. Znalazła drogę.
Leżeliśmy na trawie chichocząc bez sensu. To naprawdę śmieszne że żyjemy .
-Teraz chyba musisz mi coś powiedzieć-powiedziała Iana podnosząc się z ziemi
Miała rację. Jestem jej coś winien. Wstałem i przysunąłem się tak blisko jak tylko mogłem.
-Dziękuje- wyszeptałem
Potem sam nie wiem czemu, pocałowałem ją lekko w chłodny policzek.Była zaskoczona i nie zrobiła nic żeby się odsunąć.Zawstydziłem się własnym zachowaniem.Uciekłem

Columbiana? Chcesz coś dodać

czwartek, 27 listopada 2014

Od Christophera (CD Moonlight)

 Niepewnie przytuliłem waderę. Nie lubię patrzeć na cudzy smutek. Sam nie wiem czemu to zrobiłem, po prostu poczułem, że tak trzeba. Byłem w szoku. Ktoś chciał mnie zabić? Kolejny przykład bezmyślności mojej dawnej watahy. Z jednej strony czułem ulgę, bo już wyjaśniły się moje niepewności, a na dodatek trafiłem na kogoś z tymi samymi przekonaniami. Jednak gdzieś tam odezwał się niepokój. O siebie, o watahę, o bezpieczeństwo tej krainy.
 - No już, uspokój się - powiedziałem spokojnie.
 Moonlight odsunęła się. Była zaskoczona.
 - Nie...nie wypędzisz mnie stąd?
 - Za co? Za ambicję twojej matki? - uśmiechnąłem się pocieszająco. - Ty nie jesteś nią.
 Moonlight niepewnie się uśmiechnęła.
 - Może lepiej wróćmy, co? - zaproponowałem. - Przez tą mgłę zaczynam mieć dreszcze...

 - Kojarzysz skądś tamtą trójkę? - spytałem dla przerwania ciszy.
 Przechodziliśmy właśnie przez kładkę z powalonego drzewa nad większą rzeczką. Niby płytka, ale moczyć się na taki mróz? Brrr!
 - Nie...chyba - odparła wadera.
 - Też ich nie poznaję...albo mam słabą pamięć, albo wilki stamtąd za szybko się zmieniają.
 Po chwili mignęła mi przez myśl jeszcze inna ważna sprawa. Szybko chciałem się co do niej upewnić:
 - Zauważyli cię?
 - Nie, przyczaiłam się w dość wysokiej trawie, a poza tym przez mgłę raczej nie było mnie widać - odpowiedziała Moonlight.
 - To dobrze. Jeśli rzeczywiście są z Watahy Złamanego Kła mogliby powiedzieć o tobie twojej matce...
 Wataha Złamanego Kła była - jak można się domyślić - moją (i prawdopodobnie także Moonlight) rodzinną watahą. Nie mniej jednak nie czuję się z nią jakoś silnie związany. Za swoimi rodzicami nie przepadałem, brata nienawidzę, a o alfie, Borgu, lepiej nie wspominać.
 Zeskoczyłem z kłody. Błoto nieprzyjemnie mlasnęło pod moimi łapami chlapiąc je po łokcie.
 - Niech to szlag z tymi ulewami - mruknąłem bardziej do siebie niż do Moonlight. - Jak szybko nie zrobi się zimniej to będziemy tu mieli powódź.
 - To lepiej odśnieżać wejście do jaskini? - spytała żartobliwie wadera.
 - Zdecydowanie.
 Przeskoczyłem nad kolejną kałużą i jeszcze kolejną. Już miałem znowu skoczyć, gdy nagle mnie zamurowało. Moonlight wypadła z rytmu przy skoku i wpadła na mnie.
 - Co jest? - spytała.
 - Kałuże raczej nie powinny mieć takiego kształtu... - stwierdziłem sucho.
 Kałuża przede mną była duża i niemal idealnie okrągła. Tylko od drugiej strony zaznaczały się niewyraźnie cztery, bardzo krótkie palce.
 - To ślad mamuta - stwierdziła trafnie Moonlight. - Widziałam identyczne na granicy tundry z lodowcami.
 - To by wyjaśniało przewalone drzewa niedaleko stąd - dodałem. - Mamut w tundrze oznacza kłopoty. Trzeba tego biedaka zagonić z powrotem do tundry.
 Spojrzałem pytająco na Moonlight.
 - Pomożesz?

Moonlight? Jak nie chcesz, to nie musisz...

Od Moonlight (CD Christophera): Wyznanie

Z niepewnością przyglądałam się Chrisowi. Tak ja też go kojarzę. Nagle jak grom w mojej głowie pojawiła się tylko jedna myśl. Łzy popłynęły mi po policzkach.
-Widziałeś moją matkę!- Powiedziałam łkając- wyglądała zupełnie jak ja i należała do tej samej watahy! Potem gdy miałam rok a ty najpewniej dwa lata, odnalazłeś lodową jaskinie w której byłam trzymana, może to wydać się dziwne ale znam już zamiar mojej matki, miała mnie wychować tutaj bym zabiła ciebie a kłusownictwo było legalne. Ale nie mogłam! Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam krzakogona z młodymi coś we mnie pękło!- Zaczęłam ale już po chwili się uspokoiłam- Kiedy poznałam moją sowę, kochaną sowę, wiedziałam, że kłusownictwo jest złe! Czemu miałam bym zabijać niewinne stworzenia tylko po to by je wypchać i powiesić jako trofeum?! Moja matka przekazała mi wiadomość, że tu zrobimy zasadzkę, ale sowa przyprowadziła mnie do was i przekonałam się, że wy chcecie chronić te zwierzęta! Przybiegłam tu by przepędzić tych dwóch drani! Nigdy nie zabiła dla trofeum. Może śpię na skórach fok ale to tylko dla tego, że służyły mi jako pożywienie, przepraszam Chris. Ja tak bardzo nie chciałam!- Rozpłakałam się na dobre, Serce rozerwało się na drobne kawałeczki, targały mną straszne myśli! Co o teraz o mnie sobie pomyśli. Ale ja nie chciałam. Sama zostałam wykorzystana, ja nie chciałam. Mam już dość chce umrzeć. Spuściłam nisko głowę, gdyż wiedziałam że teraz muszę ponieść konsekwencje. Będę bita tak jak w dzieciństwie, to już pewne. Minęła chwila a nie poczułam, żadnego uderzenia. Zdziwiona podniosłam głowę i zobaczyłam, że Chris też trochę płacze, podszedł do mnie i bez wahania mnie przytulił.
-Dobrze, że tego nie zrobiłaś.

Chris?

Od Christophera: Ratunek kirinom

 Obudziłem się, jak zresztą zwykle, w swojej jaskini. Niby nic się nie stało. Wszystko na swoim miejscu. Więc czemu czułem się, jakby moje życie diametralnie się zmieniło?
 Na mniejszym posłaniu spała zwinięta w kłębek Ava. Jednak kupka kości obok zdradzała, że wadera już wcześniej wstała, zjadła śniadanie, po czym znów zasnęła. ,,Czyli jednak nie jestem jedynym rannym ptaszkiem na Osuwisku" pomyślałem z uśmiechem i wstałem. Sam zjadłem coś na szybko i wyszedłem na zewnątrz. Na środku okrągłego placu trochę poniżej mojej jaskini stał jak zawsze maszt, a na szczycie łopotała trójkątna flaga z emblematem białego lisa i kryształu lodu na jasnobłękitnym tle. Z tej wysokości mogłem zobaczyć całe rubieże. Nie uszedł więc mojej uwadze znikający w lesie ogon Colombiany. Nie przejąłem się tym zbytnio. Iana jest dorosła i wie, że musi na siebie uważać. Jeśli nie trafi na nic ponad jej siły wszystko będzie w porządku.
 Nie myśląc wiele - niespodzianka! - ruszyłem w jej ślady. Nie w sensie, że ją śledziłem. Po prostu podzieliłem pomysł spaceru. A nawet wiedziałem gdzie konkretnie chcę iść...
 Biegnąc truchtem przez las wrócił ten okrutny natłok myśli i problemów. Powróciły pytania z wczorajszego dnia: co zabiło tego niewinnego krzakogona oraz skąd ja znam Moonlight? Pierwsze myślałem, że pewnie mi tylko kogoś przypomina z wyglądu, ale wieczorem porzuciłem ten zamysł. Ja naprawdę już kiedyś ją spotkałem, ale wtedy pewnie się nie przedstawiła. Mam dobrą pamięć do imion, a jej imienia nie kojarzę.
 W końcu wybiegłem na równiny tundry. W nocy musiał tu padać deszcz, bo grunt był rozmokły, jego woń drażniła mój nos. Nad żółtymi trawami unosiła się gęsta, poranna mgła nadając okolicy grozy, jakby za nią czekało jakieś monstrum. Ruszyłem przed siebie licząc, że trafię na trop jakichś zwierząt. Nie przeliczyłem się. Wyczułem kiriny. Zapach zawiódł mnie idealnie na ich obecne pastwisko!
 Gdzieś w oddali zahukała sowa.
 Widok stada aż zaparł mi dech. Jeszcze nigdy nie widziałem tylu, bo aż dziesięciu osobników w jednym miejscu. Dumne, smukłe zwierzęta spokojnie pasły się na mokrych, czerwonych trawach chcąc nabrać energii przed kolejnymi przenosinami. Zatrzymałem się. Przewodnik stada, szaro-błękitny samiec o mocno zakręconym już rogu i czterech wąsach czuciowych podniósł łeb i spojrzał prosto na mnie. Położyłem się na ziemi dając znak, że nie chcę im zrobić krzywdy. Kirin patrzył na mnie podejrzliwie jeszcze przez parę chwil, po czym wrócił do posiłku. Przyglądałem się ruchom dostojnych stworzeń, rejestrowałem w pamięci każdy szczegół.
 Siedziałbym tak aż do odejścia stada, gdyby nie pewna przeszkoda. Do moich nozdrzy dotarł zapach...wilków.
 Rozejrzałem się czujnie. Nie wstawałem, nie chcąc niepotrzebnie przeszkadzać kirinom. W końcu w mgle zauważyłem zarysowaną, ciemną sylwetkę. Po chwili pojawiły się jeszcze dwie. Basiory trzymały głowy nisko przy ziemi, nie ukrywając swoich zamiarów. Nie zauważyli mnie. Wzrok utkwili w młodej samicy, nieco oddalonej od reszty. Nagle pierwszy wilk zerwał się do biegu. Nie czekałem. Poderwałem się z miejsca z zamiarem przecięcia kłusownikowi drogi. Nie poszło dokładnie według moich planów. Zamiast go zatrzymać zderzyłem się z nim. Nie mniej jednak poskutkowało. Przetoczyliśmy się na bok. Kiriny uciekły ostrzeżone hałasem. Szamotałem się z wilkiem jeszcze paręnaście sekund aż w końcu przyszpiliłem go do podłoża. Był na oko moim rówieśnikiem i gdyby nie element zaskoczenia prawdopodobnie przegrałbym ten krótki pojedynek. Towarzysze kłusownika podbiegli, ale nie odważyli się podejść bliżej niż półtorej metra. Byli zdecydowanie młodsi ode mnie i tego tutaj.
 - Puszczaj mnie, idioto! - warknął przytrzymywany przeze mnie basior. - Przez ciebie straciłem łup!
 - Łup?! - byłem oburzony. - To żywe stworzenia! I do tego pod ochroną...
 - Niby czyją?!
 - Mojej watahy!
 Basior ucichł. Jego kumple popatrzyli po sobie z zakłopotaniem. Nie będę się chwalił, że jak na razie członków jest czterech, w czym tylko ja jestem samcem.
 - J-j-ja nie wiedziałem! - mruknął rozpaczliwie kłusownik. Kłamał. To było widać.
 - Matka nie uczyła, że nie wolno kłamać? Tą samicę krzakogona też zabiłeś przypadkiem, co?!
 Basior przełknął ślinę. Złapałem tego mordercę. Reszta też niczemu mu nie ustępowała. Skąd ja to znam...Chuligani chcący się komuś przypodobać, mordują jakieś bezbronne, aczkolwiek niesamowite zwierzęta i wracają do swoich rozpowiadając, jacy to są niesamowici z nich łowcy.
 - Teraz cię puszczę - powiedziałem cicho, z naciskiem - i zabierzesz stąd swoich koleżków. Jeśli jeszcze raz was tu zobaczę, lub choćby trafię na wasz trop to was zwiążę i podrzucę jakiemuś yeti. Czy to jasne?!
 Dwaj pozostali rzucili się natychmiast do ucieczki. Puściłem basiora i odprowadzałem go wzrokiem, aż zniknął w mgle. Pokręciłem z niedowierzaniem głową. Że też akurat tutaj musieli sobie wymyślić polowania. Nagle ktoś z tyłu powiedział:
 - Nieźle ich pogoniłeś.
 Odwróciłem się gwałtownie. Na szczęście to była tylko Moonlight. Obok wylądowała ta sama sowa, która ją do nas zaprowadziła. ,,Czyli tylko Ava pomyślała zdrowo i poszła spać" stwierdziłem w myślach.
 - To...mój obowiązek - mruknąłem. Nie widziałem w tym nic niezwykłego.
 Zapadła chwila niepewnej ciszy.
 - Aaa...co ty tu robisz? - spytałem chcąc nawiązać rozmowę.
 - Właściwie, to chyba to samo co ty.
 - Też przyglądałaś się kirinom?
 - No...można to tak nazwać...
 Wadera ukrywała swój prawdziwy cel podróży tutaj. Nie wypytywałem niepotrzebnie. Nadal męczyła mnie ta niepewność, skąd ja ją kojarzę. W końcu nie wytrzymałem.
 - Mam takie pytanie - zacząłem. - Czy ja cię już kiedyś nie spotkałem? To znaczy, zanim dołączyłaś do watahy...

Moonlight, dokończysz?

Od Colombiany: Kąpiel błotna z...kimś?

Najadłam się i odpoczęłam . No cóż w końcu mam przyjaciół. Powiedziałam Avie że idę na mały spacerek.
Słońce świeciło radośnie. No i jak nie byś w dobrym nastroju? Łapy mi wydobrzały. Nie bolały ale troszku kulałam. Szłam laskiem promyki słońca przebijały się przez liście i przez gałęzie. Było dość ciepło jak na ten klimat. Spacerowałam dalej nie przejmując się niczym. Nie martwiłam się czy się zgubie...jakoś znajdę Ave i Chrisa. Przystanęłam by powdychać idealnego,lekko wilgotnego powietrza.
Poszłam dalej...no może nie poszłam tylko pobiegłam. Na opuszkach czułam każde źdźbła trawy i każdą gałązkę. Promienie słońca muskały mnie delikatnie. Czułam się jak w raju...idealna pogoda,przyjaciele,wyspana i najedzona. Po prostu cudownie. Tego uczucia doznałam bardzo dawno kiedy byłam mała. Nagle uderzył mnie zimy wiatr. Popatrzyłam na niebo słońce zaczęły zasłaniać chmury. Powietrze zaczęło cuchnąć stęchlizną. Nie pasowało mi to. Chris nam coś mówił o bagnach...em...może to tu? Ale czułam że stąpam po twardym lądzie. No cóż. Pobiegłam dalej mając nadzieje że ominę bagna.
Pomyłka. Zawiodłam się na sobie i zamiast ominąć bagna weszłam na nie. Ups... Czułam że moje łapy zapadają się pod ziemię...Poszłam w głąb bagna. Zobaczyłam małą wysepkę. Odepchnęłam się od błota i wylądowałam spokojnie na wysepce. Rozejrzałam się dookoła. Niestety nigdzie nie widziałam innej wysepki. Zaryzykowałam i skoczyłam najdalej jak mogłam wylądowałam 2,5 m od wysepki. Niestety nigdzie nie było widać innej. Poczułam jak się zapadam. Moje łapy już były pod warstwą błota. Nie! Nie poddam się! Nie poddam się jak już tyle osiągnęłam i zdobyłam. Wyciągnęłam łapy i z wysiłkiem poczłapałam do następnej wysepki oddalonej jakieś 5m ode mnie. Byłam już cała upaćkana. Weszłam na wysepkę. Westchnęłam z ulgą. Usiadłam i zaczęłam się trząść by moje futro uwolniło się od błota.
Rozejrzałam się szukając następnej wysepki. Mój wzrok stanął na jakimś poruszającym się punkcie. Był cały w błocie a widać było tylko oczy. Zaciekawiło mnie to i postanowiłam zobaczyć co to. Może jakiś renifer który się odłączył od stada? Nie nie możliwe. Zaczęłam biec w tym kierunku walcząc z bagnem które mnie ciągnęło w dół. W końcu skoczyłam i wylądowałam lekko na wysepce. Poszukałam znowu tego czegoś. I przeraziło mnie to co zobaczyłam. Był to wilk. Obcy nie Chris i Ava. Miał jedno oko złote drugie błękitne. Nie mogę go tak zostawić. Przecież jeszcze mam serce. Wykonałam wielkiego susa i wylądowałam obok niego. Popatrzył na mnie prosząco. Nie miał pewnie już siły mówić. A może dla tego że wystawał tylko grzbiet, łeb i ogon? Nom...może.
Wilk poruszył gwałtownie głową i przemówił:
- Z łaski swojej może mnie z tąd wyciągniesz? Bo za chwile ta miła kąpiel błotna mnie pogrąży. -Skończył. Matko czy ja mam zamiar go tu zostawić i do końca życia mieć poczucie winy?
-A może przestaniesz gadać i w końcu pozwolisz mi cię wyciągnąć? - Powiedziałam wyjmując łapy z błota żebym nie utonęła. Podeszłam do jego ogona...i złapałam najmocniej jak umiałam.
-Ał!!! Może troszku delikatniej!?-zawył z bólu.
-To najdelikatniej jak umiem...a może przestaniesz narzekać i mi pomożesz?! Bo jeżeli nie to ja skończę za chwile jak ty! - Powiedziałam z trudem. No przecież trzymałam jego ogon. A do najdelikatniejszych nie należę. Pociągnęłam go z całej siły aż zawył.
-Pomóż mi to nie będzie aż tak bolało.-Powiedziałam. Wilk zaczął się szarpać i troszku to pomogło. A ja ciągle szarpałam go za ogon. Chyba się powstrzymywał od wycia z bólu. No cóż...za gapowe się płaci.
Zaczęliśmy z trudem wychodzić z bagna. Problem w tym że błotko mnie też ciągnęła w dół. Ciągle musiałam wyjmować łapy.

Doczłapaliśmy się do sporawej wysepki. Wczołgałam się na nią z trudem. Obok mnie położył się wyczerpany wilk. Byliśmy cali w błocie.
Popatrzyłam na niego i zaczęło mi się chcieć śmiać...Wybuchłam głośnym śmiechem. Popatrzył na mnie dziwnie. No cóż...w utonięciu w bagnie nie było nic śmiesznego.
-Z czego się śmiejesz?! Czy w utonięciu było coś śmiesznego?!-powiedział ledwo. Ja nadal się śmiałam
-Śmieje się raczej z tego że udało nam się przeżyć! To takie głupie uczucie!-Powiedziałam przez śmiech.
Wilk westchnął ciężko. Uśmiechnął się złośliwie do bagna.
-Tak w ogóle to ja jestem Sayan.-Przedstawił się.
-Jestem Colombiana dla przyjaciół Iana. Masz u mnie dług...więc wiesz.-Powiedziałam.

Sayan? Może podziękujesz z łaski swojej? Hm?